piątek, 4 lipca 2014

9. quatro czyli czwórka

Przepraszamy, że nie pisaliśmy przez dwa dni, ale nie było wi fi w poprzedniej alberdze.
Wczoraj przeszliśmy przez Burgos- miasto, które zachwycilo nas przepiękną katedra. Mimo, że poranek był pochmurny, to nad katedrą niebo zaczęło się rozjaśniac tak jak chcieliśmy,  bo wtedy jasne mury w połączeniu z niebem sprawiają niesamowite wrażenie.


Mieliśmy też zabawną chwilę dla fotoreporterów,  kiedy to grupa emerytowanych turystek powiedziała swej anglojęzycznej przewodniczce,  że chciałaby nam zrobić zdjęcie.


Wyobraźcie sobie nas pod katedra w blyskach fleszy z cyfrówek pozujacych dla rozpromienionych nestorow ;)
To była bardzo zabawna chwila.  W dodatku jedna z nestorek prosiła byśmy przyjmowali pozy godne tap madl, a druga chwalila się,  że potrafi powiedzieć po polsku "do widzenia":P
Po chwilach zabawnych przyszedł czas na modlitwę oraz przebicie pieczatki w kredencjle.


Po drodze spotkaliśmy mile uśmiechnięta dziewczynę o azjatyckiej urodzie. Nie mogła poradzić sobie ze znalezieniem strzałek wprowadzających pielgrzymów z miasta,  a wprowadzających na kontynuowanie szlaku.
Ta sama "azjatka" okazała się być naszą sąsiadka we wczorajszej alberdze w Rabe de las Calzadas :) do której droga kosztowała nas doszczętne przemoczenie obuwia.
Po wyjsciu z Burgos tak goniła nas chmura, aż w końcu nas dopadła!
400 metrów w ostro siekajacym deszczu wystarczyło,  by pod najblizszym wiaduktem wylewać wodę z butów i wykręcac skarpetki.
Dzięki Ci Panie Boże za posiadanie obuwia zmiennego- sandałów i za ten most, pod którym znaleźliśmy schronienie.
A mówią- "obys tylko nie wylądował pod mostem".
Błogosławieni,  którzy pod nim nie byli, a uwierzyli:D
Do domu pielgrzyma w Rabe dotarliśmy jednak sucha stopa. Spotkaliśmy tam znanych nam juz z Cardanuelli starszych francuskich panów oraz dzielącego z nami pokój Hiszpana.
Warunki fajne, atmosfera rodzinna, która dała początek fajnej znajomości. Samo Rabe okazało się miejscem, w którym chcielibyśmy spędzić resztę naszego życia. Oto widok z ganku naszej hacjendy:




Pochmurnym rankiem,  kiedy opuscilismy posiadłość Seniory Clementiny, wyruszylismy na wspólne camino z Hiszpanem o imieniu Didac i z azjatyckiej urody Amerykanka- Sandra (choć dla nas to jest Lucy Liu:D).
A wszystko zaczęło się od wspólnego selfie na poczatku dzisiejszego szlaku.
We czwórkę pokonaliśmy dziś prawie 29 km.
Choć różnią nas języki, wspólnie spędzamy bardzo miło czas.
Lucy Liu ma 41 lat, choć wygląda na nastolatkę.
Didac zaś okazał się być rownolatkiem Dwójki.
Od kilku godzin jesteśmy w Castrojeriz- malowniczym miasteczku położonym u stóp ruin średniowiecznego zamku.
Zakwaterowanie mamy w nowoczesnej alberdze (nawet net działa szybciej). Gospodarze są miłym małżeństwem,  które uszczesliwiloby każdego z nas.  To nasze miasteczko:



Obiad zjedliśmy w klimatycznej kawiarence popijając tradycyjnie butelką wina (po powrocie do domu zapisujemy się do AA :) ).
Wszystkim życzymy rodzinnych chwil i jutra lepszego od dnia dzisiejszego.

Buen camino!!!

Kochamy Was♡♡♡

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz