niedziela, 21 maja 2017

49. paroles, paroles czyli nasza wizyta w Paryżu.



Kolejna metropolia (których przecież nie lubimy) za nami. No ale na kilkudniowe wycieczki, odwiedzamy miasta, w których można coś ciekawego przeżyć. Tym razem trafiło na Paryż.








Jechaliśmy z małymi obawami. Kupując bilety w lutym, nie wiedzieliśmy, że nasz przylot zbiegnie się z dniem wyborów prezydenckich we Francji. Straszyli nas zamachami, zamieszkami na ulicach i... tylko na tym się zakończyło. Nawet przez kilka sekund nie czuliśmy się zagrożeni. O wyborach informowały nas tylko pozdzierane plakaty dwójki kandydatów. Jak wiecie wygrał Macron, co postanowiliśmy uczcić zakupem poniedziałkowego Le Figaro z nowym prezydentem na okładce :):):)
Jedynka, jest baaardzo dumna z tego zdjęcia :)







Po przyjeździe do centrum w godzinach północnych, jedynym zaskoczeniem i niedogodnością było zamkniecie jednej linii metra, którą mieliśmy dojechać do naszego hostelu. No ale idąc jak owce na rzeź, tak i my ruszyliśmy za tłumem turystów, dzięki czemu podjechaliśmy autobusem do innej linii. Dwójka wtajemniczona już w trasy paryskiego metra, bez problemu znalazła nowe połączenie i w kilkanaście minut wysiedliśmy na właściwej stacji.

Mega pozytywem była lokalizacja naszego hostelu. Po wyjściu z metra i dwuminutowym spacerze trafiliśmy w gościnne progi Le Montclair Hostel. Miły, choć zakręcony recepcjonista Xander, podarował nam klucze do pokoju. Mimo, iż zrobiliśmy rezerwacje w pokoju 6-osobowym, dostaliśmy ładną i skromnie urządzoną dwójkę z łóżkiem piętrowym.

Zasnęliśmy daleko po drugiej w nocy by za kilka godzin rozpocząć zwiedzanie miasta.

Pierwszy dzień przywitał nas dżdżystą pogodą. Niby nie padało, niby nie było zimno, ale oboje preferujemy upały. Śniadanie w hostelu typowo francuskie: kawa, rogaliki, sok. Jedliśmy na zapas, by pełny żołądek trzymał nas do godzin południowych :)

Miejsca

Do stacji Cite dzięki Dwójce dojechaliśmy naprawdę szybko. Stamtąd nasze kroki skierowały się do Luwru. Przed szklanymi piramidami, mimo wczesnej pory, oczekiwały juz tłumy. Większość z turystów, to tradycyjnie już, Azjaci :)

Samo muzeum pełne rozmachu. Według opisu, gdyby poświęcić tylko 30 sekund na każdy eksponat, trzeba by przeznaczyć na zwiedzanie...100 dni!!

Jedynka najbardziej zachwyciła się Nike z Samotraki, Dwójka Wenus z Milo. Oboje tez byliśmy pod mega wrażeniem eksponatów egipskich. Sarkofagi i mumia wywołały w nas efekt łał :)


Najgorszym działem było malarstwo flamandzkie z brzydkimi, zazwyczaj rudymi kobietami i panami w dużych, sztywno stojących plisowanych kołnierzach. Le tradżedi :)

ps. nic nie mamy do rudych ludzi, oceniamy tylko paskudne obrazy :)





W Luwrze spędziliśmy ponad 6 godzin. Dalszym etapem naszego zwiedzania był pobliski Plac Concorde i otaczające go ulice. Pierwszego dnia dotarliśmy również do Łuku Triumfalnego, gdzie akurat obchodzono rocznicę zakończenia I wojny światowej.


W kolejnych dniach pełnych paryskiego słońca ( w Polsce było 4 stopnie mrozu) odwiedziliśmy Katedrę Notre Dame, która mimo przepychu nie zrobiła na nas wymarzonego efektu zachwytu. Turystów sporo, głośno i gwarno wewnątrz. Po prostu profanum, nie sacrum.

Jeszcze większe rozczarowanie to kaplica Sainte Chapelle. Nie dość, że wstęp kosztuje 10 € od osoby, to na dodatek nic "nie daje" turystom oprócz monumentalnych witraży. Nic. Zero zachwytu.
Oboje wyszliśmy po prostu rozczarowani, choć jesteśmy miłośnikami budynków sakralnych. Znaleźliśmy kilka fajnych małych kościółków, które bardziej przypadły nam do gustu.







Wieża Eiffla to odrębny punkt zwiedzania. Te 10 tysięcy ton żelastwa i betonu, to zdecydowanie miejsce kultu każdego turysty. Jedynka się zachwyciła, Dwójka śmiała się z zachwytu Jedynki. Jedynka sama nie wie z czego ten zachwyt wynikał. Po prostu robiło to niej mega wrażenie. Zarówno tereny przyległe, podświetlenie w nocy i sam ogrom jest czymś co warto zobaczyć.

Pamiętamy jak przed przyjazdem, czytaliśmy i słuchaliśmy opowieści o brudnym i śmierdzącym Paryżu. W tym miejscu jesteśmy zobowiązani to sprostować. Miasto jak na tak rozległy teren jest czyste. Ulice wysprzątane, kosze opróżniane, bezdomnych spotkaliśmy zaledwie kilku. Nikt nas nie zaczepiał, nikt nie był uciążliwy, w porównaniu do naszych "żulianów" :)






Jakkolwiek to zabrzmi, to byliśmy pod wielkim wrażeniem zagospodarowania plant przy Sekwanie. Miłe i urocze miejsca do wypoczynku w promieniach słońca oraz do uprawiania sportu. Liczne darmowe siłownie na wolnym powietrzu, miejsca dla dzieci do zabaw oraz po prostu fenomenalne okoliczności do biegania i jazdy rowerem. Wielki plus!


Miłym miejscem dla ciała i ducha był plac przy fontannie Strawińskiego. Grupa tańczących chłopców była wesołym dodatkiem do pięknej i słonecznej pogody. Upał ugasiliśmy w klimatycznym lokalu California, gdzie serwują naprawdę dobre piwo :)



Dzielnica Montmarte

To miejsce to oddzielny akapit naszej relacji. Tam właśnie mieliśmy swój hostel. Zaledwie kilka minut pieszej wędrówki schodami w górę, doprowadziło nas do centrum artystycznego Paryża. Dzielnica pełna urokliwych kawiarenek, artystów malarzy, rzeźbiarzy i zapachu zupy cebulowej z grzankami. To właśnie tu, prawie pod każdą restauracją rzeźbią, malują i dają gratisowe koncerty lokalni artyści. Tutaj zjedliśmy właśnie francuski obiad- wspomniana zupę cebulową i quiche lorraine.


Zupa pyszna, drugie danie bez euforii. Smakował nam za to frogburger, czyli hamburger z mięsem z żabich udek.

Spacerując uliczkami trafiliśmy też na słynny kabaret z charakterystycznym królikiem- Lapin Agile, oraz pierwszą pracownię Picassa,

Na Montmartrze właśnie, jest jeden z  najpiękniejszych kościołów, jaki do tej pory widzieliśmy-
Bazylika Sacre Coeur czyli Serca Jezusowego. Mega pozytyw, piękne wnętrza, cudowny klimat.






Wszystko (a może tylko trochę) psuła atmosfera jaka panuje przed schodami bazyliki, skąd rozciera się widok na Paryż. Młodzi ludzie siedzący na schodach i pijacy piwo oraz wino z butelki, nie zdają sobie chyba sprawy jak piękną bazylikę mają za swoimi plecami. No i uchodźcy*/imigranci* (* niepotrzebne skreślić), którzy handlują tymi trunkami, oferując "bier, bier. bier" :):):)











Moulin Rouge

Bez użycia mapy, Jedynka dość szybko znalazła drogę ku Czerwonemu Młynowi :) turystów pełno, każdy chce sobie zrobić zdjęcie przed budynkiem z tym charakterystycznym napisem. No ale, być tam i tego nie uwiecznić? :)


Poza tym spotkaliśmy tam reinkarnację wielkiej gwiazdy francuskiej piosenki- Dalidy:) Jeszcze nigdy Dwójka nie śmiała się tak głośno na żadnym wyjeździe, jak wtedy kiedy naszym oczom ukazałą się ONA- francuska piękność odpicowana od stóp po głowę, zgrabnie poprawiająca swe pukle do zdjęcia :):):)
Nas bardziej interesowała pobliska ulica czerwonych latarni czyli Pigale :) Piszemy to oczywiście w formie żartu, niemniej jednak ilość sexshopów, klubów ze striptisem wywoływał w nas zawrót głowy :)




Metro

Nie wspomnieć o metrze będąc w Paryżu to grzech. Jest mega rozbudowane. Wszystkie linie i ich rozłożenie robią wrażenie. Wszystko punktualne (jak to metro), niby stacje się remontują ale jednak niesmak jest. W porównaniu z metrem lisbońskim czy barcelońskim, to było najbrzydsze. Obdarte z kafelek ściany wołały o pomstę do nieba. Nie tak chyba wyglada francuski szyk (tzn. chic!) i elegancja :) Ludzie w metrze zapatrzeni w swoje smartfony lub tępo patrzący przed siebie, wygladają jak manekiny z wystawy...

Wyjątkiem była afro głowa jangosa :):):)




Ludzie

Chyba jednym zdaniem można to streścić- mili i życzliwi, Zwłaszcza Ci, u których chcesz kupić jakieś suweniry :) Oczywiście każdy rozmawia po francusku, angielski mają chyba gorszy niż my, co w niczym nam nie przeszkadzało by się porozumieć. Zatem jak wybieracie się do stolicy Francji i nie znacie ichniejszego języka- bez obaw kupujcie bilety:) dogadacie się z każdym, nawet na migi.



Odrębną kategorią ludzi są wszędobylscy policjanci i patrolujące wojsko z naładowanymi karabinami. No ale coś za coś- albo chcemy czuć się bezpiecznie i cierpliwie znosić przeszukiwanie torby przy wejściu do każdego budynku, albo trzeba zrezygnować z wyjazdów. Niestety ale "taki mamy klimat" :)

Ceny

Paryż jest zdecydowanie najdroższym miastem w jakim byliśmy. Ceny z Lizbony trzeba pomnożyć 3-4 krotnie. Oczywiście wszystko zależy od tego co chcemy kupić i w jakim miejscu. No ale 2 kawy w zwykłej małej kawiarence kosztowały nas 13 euro. Lampka wina- 9 euro.Typowo francuski obiad, o którym wspomnieliśmy wyżej to 50 euro za 2 osoby. Również hostel, który był jednym z tańszych jakie znaleźliśmy był trzykrotnie droższy niż ten w Portugalii.


Oczywiście jako fani tenisa, nie mogliśmy przegapić wizyty na kortach Rolanda Garrosa. I tu niemiła niespodzianka- wszystko pozamykane i w remoncie. Wszak turniej startował za 3 tygodnie, więc musieli pozapinać organizację na ostatni guzik. Na szczęście znaleźliśmy w centrum firmowy sklep Rolanda, Ręcznik- 45 euro (absolutnie nie żałujemy tej kasy!!) oraz brelok na klucze- 12 euro.




No ale pewnie już nigdy nie będziemy w żadnym innym mieście goszczącym turniej wielkiego szlema- więc kasy na to nie żałowaliśmy :)






Podsumowanie

Dwójka się pewnie obruszy, bo się obrusza zawsze, kiedy słyszy co Jedynka o Paryżu mówi. Z ostatnich trzech naszych wycieczek do europejskich miast, klasyfikacja medalowa wyglada tak:

Barcelona-Lizbona-Paryż. 



Barcelonę Jedynka pokochała od pierwszych kroków zaraz po wyjściu z lotniskowego busa. W Lizbonie zakochiwała się z godziny na godzinę...

Paryż jest miastem muzeów ale poznawanie miasta to nie muzea i zabytki. Miasto to ludzie, uliczki, parki i klimat. Tego tam nie brakuje. Każdy plac tętni ludźmi, każdy skrawek chodnika jest zagospodarowany przez stoliki i krzesła pobliskiej kawiarenki. I to w Paryżu jest najpiękniejsze. Klimat wąskich uliczek i zapach pieczywa.

No właśnie- Paryż to najlepsze bagietki na świecie i maślane croissanty.



Zatem bon appétit Paris.




A za dwa miesiące 
buongiornoToskanio:):)