poniedziałek, 28 lipca 2014

27. ostatni post z Espanii

Wszystko co piękne szybko się kończy.  Kończy się i nasz urlop marzeń. Nie ma takich słów w żadnym języku,  by móc opisac jak pięknie nam tu było. Żadne odciski,  obrzęki nóg, czy zmęczenie po marszu w upale, nie są w stanie obrzydzic nam tego pięknego miesiąca.


Bilety na samolot dziś wydrukowalismy, ostatnie zdjęcia i prezenty poczynilismy. Zaraz pójdziemy na kolację do libanskiej restauracji, w której zywilismy się przez ostatnie pięć dni.

Radość i duma nas rozpiera, że bez żadnych niepowodzeń dotarliśmy do Jakuba. To co widzieliśmy będzie z nami do końca naszego życia. Dobrzy ludzie, których spotkaliśmy na camino będą na zawsze w naszych serduchach.

Jakub z ołtarza usciskany po raz ostatni, choć wiemy, ze kiedyś tu wrócimy.  Tym razem już camino portugalskim. No ale to daleka przyszłość.

Póki co mamy już plany na przyszłoroczne wakacje. Z plecakiem przez całą Gruzję. Ale póki co, cicho sza...;););)



Na zakończenie  o podziękowaniach słów kilka.
Dziękujemy:
- Bogu (za całokształt ;) ),
- sobie wzajemnie za wsparcie i dotarcie,
- Rodzicom, Rodzinie, znajomym i czytelnikom- za trzymanie kciukow i śledzenie na łamach blogu naszych kroków  na jakubowej ziemi,
- Dwójka dziękuje swojej Sparingpartnerce od treningu cardio ;) za codzienne 11 kilometrowki i szlifowanie formy oraz siostrze Sparingpartnerki za wsparcie podczas "całej 9 miesięcznej ciąży" :D
- sympatycznemu panu z recepcji w hostelu Campanilla w Bayonne i Suso w Santiago,
- przesympatycznym właścicielom restauracji Cedros za miła atmosferę i pyszne dania,
- no i rzecz jasna na końcu Jakubowi, naszemu Gospodarzowi, do którego dzielnie zmierzalismy tyle dni (wymienienie Go w tym miejscu ma symbolizować, że ostatni będą pierwszymi, że koniec jest symbolem poczatku czegoś co nastapi)...



...zatem do następnego razu:)

Ps. By rozweselic sobie smutny post, okraszamy go "rzeźbami" jakie dzisiaj pojawiły się na balkonach przykompostelanskiej katedry  ;);)

Na koniec zdjęcie z katedry; omega i alfa.



niedziela, 27 lipca 2014

26. Kochanej Mamusi

Wszystkiego najlepszego z okazji imienin. 
Zdrowia, zdrowia i sił przy Aleksandrze ;)
No i niech Ci się spełnią wszystkie najskrytsze marzenia.
A Twoje ziemskie camino niech NIGDY się nie skończy!!!

Kochamy Cię Mamusiu Natalko ♡♥♡


sobota, 26 lipca 2014

25. misa czyli msza po hiszpańsku...

Sam nie wiem czy powinienem to pisać. Czy wypada narzekać kiedy niebiosa pozwolily nam bezpiecznie dotrzeć do celu, ale wolę mszę w swoim skromnym,  drewnianym kosciele, niż w najpiękniejszej hiszpanskiej katedrze. I wcale nie chodzi mi o to, że nic nie wiemy co ksiądz mówi,  chodzi nam o to co dzieje się przed i w trakcie mszy. Najgorzej jest w trakcie komuni. Zachowanie rodowitych Hiszpanów woła o pomstę do nieba.  Rozmowy na cały głos, granie na telefonie, sprawdzanie fejsbuka...okropnosc!!


Wczoraj nie byliśmy, tak jak zapowiadalismy, na mszy z królem Filipem. Sprawdzanie turystów przez policję,  zagladanie im do każdej kieszeni było lekko mówiąc upokarzajace. A to przecież bylo święto pielgrzymów,  którzy z odciskami i pęcherzami szli kilkaset km do Jakuba. Święto nas wszystkich a nie galicyjskiego establiszmentu.

Poszliśmy wiec na mszę o 19.30. Przed nami siedziały dwie liczne hiszpanskie rodziny. Rozmowy przed mszą i w trakcie dotyczyły zabiegów dentystycznych. Jedna pani, drugiej pani pokazywała nowe zęby. Inna pani w trakcie mszy otwierała puszkę z cola, syn glaskal swoją dziewczyne pod bluzka po plecach. Dzieciaki graly na telefonie.
I to nie jest tak, że źle trafiliśmy.  Tak było w calej katedrze.

Tutaj przypomniały nam się słowa Didaca, który mówił,  ze do kościoła chodzi tu 35% ludzi. I nie chodzą z duchowej potrzeby, lecz po to by sie pokazać. Wyjątek stanowią tylko dziadkowie.

W skupieniu modlitewnym nie pomagają tez pielgrzymi/turyści,  którzy na mszę przychodzą oglądać tylko taniec kadzidła.  W trakcie mszy siedzą gdzieś między ławkami,  schowani obok konfesjonalow, pojawiają się nagle blisko ołtarza,  kiedy panowie w czerwonych pelerynach zapalają kadzidło.

Ciekawe jak wyglądała by msza bez rytuału kadzenia katedry?

I jeszcze jedno, pewnie najgorsze. Na placu przykatedralnym odbywają się...koncerty! Browar ma swoje stanowiska oparte o mur kościoła, a huk muzyki z głośników słychać normalnie w trakcie mszy!!


Ponarzekalismy trochę ale okropnie to smutne. Rozmawialiśmy dziś o tym z młodym małżeństwem z Polski. Nagle Magda zadała dość odważne pytanie: a czym to sie różni od plastikowej Matki Boskiej, którą kupimy w Częstochowie, a do ktorej wlewamy swiecona wodę przez odkrecana koronę? ?

Może tak jest wszędzie. Może msze przypominają msze tylko w takich wioskach jak moja? A może w polskich kościołach zachowało się jeszcze sacrum? Oby profanum dotarło do naszych świątyń jak najpóźniej.

Pozdrawiamy♥♥♥


czwartek, 24 lipca 2014

24. ostatnie podchody

Ostatniego posta pisaliśmy dość późno.
Był to jedyny wieczór, podczas którego siedzieliśmy prawie do północy.
Seniora (właścicielka albergi) razem ze starszą córką zakończyły swoje obowiązki, pogasily światła, zostawiając nam lampkę na stoliku, przy którym siedzieliśmy.
Milo i serdecznie pozegnaly się z nami i już ich nie było.
Jako, że w Hiszpanii prowadzi się nocne życie,  kończąc wcześniejszy wpis byliśmy niczym dyżurni otwierający zapominalskim drzwi (każdy gość dostaje kod do drzwi wejściowych,  na wypadek gdyby wrócił po godzinach otwarcia).
Starsze małżeństwo z USA wrociwszy z nocnej eskapady, szykowalo sobie jeszcze jakiś poczęstunek przed snem ;)
Powklejalismy więc fotki i uradowani dniem powedrowalismy do sali snu, która dzielilismy tej nocy z 22 innymi szczesliwcami, jacy znaleźli schronienie pod tym zacnym dachem.


Na szczęście w nocy obeszło się bez głośniejszych chrapan;)
Rano śniadanie poprzedzone serdecznym "hola" w wykonaniu mamy i młodszej córki.
Na śniadanie chleb pieczony przez panie dzień wcześniej, masło,  dżemy i kawa z mlekiem.
Może nie na bogato, ale smacznie i swojsko.
Po śniadaniu chwila narady co robimy dziś.
Mimo późnej już godziny (9:00), zdecydowaliśmy się wybrać do Muxii.

Spakowalismy rzeczy, zarzucilismy plecaki na siebie i po wejściu do kuchni (z której było wyjście z albergi), kolejny raz spotkaliśmy się z niesamowitą serdecznoscia ze strony pan.
Najpierw mama wzięła nas za ręce,  usciskala,  pocalowala, potem córka...
Coś niesamowitego.
Przychodzi obcy człowiek z ulicy, wchodzi w drzwi Cabo Da Vila i jest traktowany jak członek rodziny. Mało tego. Przy pozegnaniu żal mu opuszczać to miejsce, a gospodynie tak się z tobą żegnają jakbyś mieszkał tam od zawsze.
Dobre serce dziewczyn nie miało końca.
Zapytaliśmy o miejsce startu camino na Muxie.
Córka czym prędzej podeszła z mapka, objasniajac wszystko co i jak. Podarowała nam karnecik z adresem tamtejszej albergi, w której warto się zatrzymać i dodała- jeśli chcecie,  zadzwonię i zarezerwuje Wam miejsce.
Dlaczego tak się o tym rozpisujemy?
Byliśmy w wielu miejscach podczas pielgrzymki.
Tutaj dobro i życzliwość same wylewają się drzwiami i oknami.
Tutaj jest się gościem i zarazem przyjacielem.
Dziękujemy Wam Dobre Kobiety za namiastkę domu oddalonego tysiace km stąd!!!


Gdybyśmy nie mieli pewnych miejsc noclegowych,  ryzykownym byłby wymarsz na kolejny koniec świata po godzinie 9-ej.
Dzięki takiemu zabezpieczeniu bez obaw mogliśmy się wybrać na ostatni już szlak podczas tego camino.

Od rana panowała niesamowita mgła i uciążliwa wilgotność. Droga wiodła raz w górę, raz w dół...i aby tradycji stała się zadość,  kolejny bar za 12km! No ale przez miesiac drogi przyzwyczailiśmy się do tego.
Żółte strzałki doprowadziły nas kolejny raz trafnie i do celu.

Muxia powitała nas bardziej dziewiczym krajobrazem w porownaniu do Finistree.
Ocean juz ciemniejszy i bardziej rozgniewany.
Alberga okazała się naprawdę miłym miejscem, a pan z recepcji potwierdził,  że mieliśmy już zaklepane miejsca od samego rana ;)


Największą atrakcją i wizytówka jest sankruarium Virxe da Barca usytuowane przy samym oceanie. Niestety w grudniu plonelo i dach jest jeszcze w remoncie. Szkoda, ale oby rekonstrukcja poszła im gładko i szybko.
Niezapomniane chwile przeżyliśmy siedząc na ogromnych glazach, patrząc na wciąż wzbierajace fale.

Rankiem opuscilismy miescinke i z powrotem wróciliśmy do Santiago na jutrzejsze obchody Św.  Jakuba.
Na mszy o 10.30 bedzie sam król Filip!
Lokalizację mamy przednia. Zakwaterowanie znaleźliśmy ponownie w tym samym hostelu co w sobotę.  Zatem jesteśmy 50m od katedry.
Obecnie trwają uliczne przemarsze, którym towarzyszy muzyka, gwar i protesty społecznościowe.  Dlatego też sporo patrolow policji w tej okolicy.

O 23:30 noc światła pod katedra.
Będzie pokaz sztucznych ogni, na który się wybieramy.
Pozdrawiamy i sciskamy!!!


Buenas noches♥♥♥






wtorek, 22 lipca 2014

23. po prostu KONIEC ŚWIATA

...i jesteśmy n.p.m., czyli nad poziomem morza, tudziez oceanu ;)



Dzięki Ci Boże za stopery do uszu bo bez nich bylbym dziś w hiszpańskich kronikach kryminalnych jako morderca największego chrapacza na świecie.  Dziś w nocy niestety powtórka z rozrywki, bo chrapacz znów śpi tam gdzie my :(



Ale od początku. Ostatnią alberge opuscilismy z latarką na czole. Z obawy przed wzmożonym zatloczeniem na Finisterre wyszliśmy kilka minut po 6-ej, kiedy całą Hiszpanie okalaja jeszcze niesamowite ciemności.
Był w tym swoisty element dreszczyku, bo cały czas miało się wrażenie, że ktoś kroczy za nami.
Najlepiej w takich sytuacjach nie oglądać się za siebie i należycie zwrócić uwagę na to co ma się przed oczami.
Przed "nieśmiałym" strumieniem światła rzucanym pezez czołówkę były nielubiane przez nas kamienie, krzywizny i miny w postaci bydlecych odchodów;)
Do pierwszej miescinki doszliśmy po 4km.
Tam już było bardzo swojsko.
Znane twarze widywane od kilku, a nawet kilkunastu dni. Ta sama jak co rano kawa (con leche), do tego rogaliki prosto z pieca i wymarsz w dalszą trasę.
Latarka była jeszcze pomocna przez niecałe pół godziny,  potem zaczęło dniec.
Szemral strumyk, szumial las, śpiewały budzące się ptaki, a ponad naszymi głowami burczaly gęsto rozstawione na wzgórzu wiatraki.


W nastepnym pueblo dopadlismy Polaków,  którzy już przy wczorajszym pozegnaniu na dobranoc zapowiadali pobudke po 4-ej ;)
Ich tempo było bardzo spacerowe, a i też zdecydowali się wstąpić do baru na śniadanie (bo następny bar za 16km!).
Tym samym rozstalismy się z nszymi ziomkami i kroczylismy dalej.
Doszliśmy do miejsca, w którym droga rozgalezia się na wiodącą na Finisterre i Muxie.
Skrecilismy w lewo i swoim marszem podspiewujac kroczylismy ku przygodzie tego pieknego i słonecznego poranka.

Trasa wiodła dziś piaszczysto kamiennym podłożem raz stromo w górę,  raz w dół.
Kiedy znaleźliśmy się na ostatnim wzniesieniu przed miastem Cee,  naszym oczom ukazał się lazur oceanu.
Niesamowite wrażenie.  Jakby to powiedziała zwariowana Kaśka- MANIFIK!!!:D:D:D


Miasteczko ugoscilo nas pysznymi bułeczkami z tuńczykiem oraz drozdzowkami z budyniem i czekoladą. Potem było już tylko piękniej i smaczniej.

Na miejscu totalny skwar. Zar lejacy się z nieba sciagany przez ocean.
Alberga na Końcu Świata prowadzona jest przez seniore i jej dwie córki. Jest czysto, kolorowo,  w jadalni mnóstwo polnych kwiatów a z pieca unosi sie zapach chleba pieczonego na jutrzejsze śniadanie.

Po południu dostaliśmy kolejny dyplom, potwierdzający piesze dotarcie do celu, tzw. FISTERIANE z odrecznie wpisanym imieniem i nazwiskiem.
Miłe docenienie turystycznych trudów.
Obiad iście klimatyczny zjedliśmy w restauracji przy deptaku prowadzącym na molo. Z polecenia naszej rezydentki mając napisane na karnecie imię właściciela lokalu, udaliśmy się na zupę z owocami morza oraz osmiornice i kalmary.  Rewelacja!
Ale cóż się dziwić,  dla nich te produkty są tu dostępne z poziomu oceanicznego chodnika.


Późnym popołudniem udaliśmy się na plażę,  gdzie zazylismy mokrej i słonecznej kąpieli.  Uzbieralismy też tyle pięknych muszli,  że nie wiemy jak teraz się z nimi zabierzemy.
Ogólnie jest wesoło.  Nawet mewy co chwilę popiskuja swoistym śmiechem.  Jedynka mówi,  że "tak to można żyć":)
Ładnie wyglądać,  nic nie robić i dobrze pachnieć ;)



Wieczorem odwiedziliśmy latarnię, przy której cały czas płonie stosik rzeczy palonych przez pielgrzymów.  Taki zwyczaj.
Niesamowite jest stanąć na krańcu świata i patrząc w bezkres oceanu zachwycać się wspaniałoscia tego świata.



Tym oto sposobem możemy "powiedzieć", że przeszliśmy całą Hiszpanie,  podziwiając jej niesamowite uroki, kulturę i obyczaje.
Jak wspólnie stwierdziliśmy jest to niezły detoks dla ciała, ale przede wszystkim duszy.
Polecamy serdecznie!



Buenas noches ♥ ♥ ♥

poniedziałek, 21 lipca 2014

22. czuć bryze

...póki co w lesie :):):)



Z samego rana, kiedy miasto jeszcze spało,  wyszliśmy z hotelu, by rozpocząć swa trzydniowke na Fisterre- koniec świata oblewany przez Atlantyk.
Miejsce startu znajduje się przy katedrze.
Kiedy mijalismy jeden z budynków, dało się słyszeć radośnie rozbrzmiewajacy hymn do Św. Jakuba wykonywany przez tyle co przybyłych tu pielgrzymów ;)
Dodało nam to tyle wigoru, ze nawet nie spostrzeglismy się,  kiedy znaleźliśmy się w miasteczku o o ciekawej nazwie- Negreira. Brzmi jak Nigeria;););)


Droga w większości wiodła wilgotnymi lasami i drozkami. Pogoda pochmurna i chłodna.
Dwa razy niebo postraszylo kilkuminutowa ulewa, ale za pierwszym razem byliśmy na śniadaniu, wiec ani jeden włos na naszej głowie się nie zmoczyl. Drugim razem w lesie,  gdzie schronienie dały gałęzie drzew ;)
W alberdze nie było już tak tłoczno jak na Camino de Santiago.
Dostaliśmy nasze ulubione dolne partie na łóżkach piętrowych, ogarnelismy się i poszliśmy zwiedzić miasteczko.
Niestety niedzielne popoludnie jest tam calkowicie bezludne. Wszystko poza kilkoma kawiarnio- barami zamknięte.
W jednym z takich czynnych lokalikow zjedliśmy kolację w postaci frytek,  kalmarow i sałaty z pomidorem i cebulą- tzw.plato combinado :)
Noc przyniosła miły odpoczynek i do okolic godziny 5 była spokojna.  Potem nestorzy rozpoczęli poranne rzezenia przy swoich torbach.


My także wcześnie rozpoczęliśmy dzisiejszy dzien. Nie było jeszcze 7-ej, kiedy czynilismy pierwsze kroki wśród wielu innych fisterrowiczow (od wielu dni nie szliśmy w tak dużej grupie ludzi).
Dziś także,  w przeważającej części droga leśna.
Rano byly niesamowite mgły,  zza których uroczo przebijalo się słońce.
Dochodząc do większego pueblo,  spotkaliśmy nasze dziewczyny, z którymi pierwszy raz spotkaliśmy się ponad 150km stąd w San Mamede. Z resztą często się ostatnio widujemy. To miłe widzieć szczery radosny uśmiech wynikający z radości spotkania kogoś znajomego ze szlaku. Pewnie nigdy więcej w życiu się nie spotkamy, ale tu stanowimy jedna społeczność.
Sniadanie jedliśmy w malenkiej miescince. Było smaczne (kawa z mlekiem i tortilla francesa- omlet w bagietce), zwłaszcza po tak długim czasie oczekiwania nań (około 30 min.)!


Już od rana wiadomo było,  że dzień będzie bardzo słoneczny,  toteż większość trasy staraliśmy się zrobić w godzinach przedpołudniowych.
Szczęśliwie doszliśmy do Olveiroa, gdzie w sposób jeszcze szczesliwszy znaleźliśmy 2 ostatnie wolne miejsca!!!
Widać słońce pobudza caminowiczow do wzmozonego maszerowania.
Dziś na obiad nigdzie się nie wybieralismy.
Z racji tego, że alberga ma kuchnię dla gosci, ugotowalismy obiad ze składników jakie wczoraj zakupiliśmy w markecie w Negreira (znów jeden market na 80km :D).
Szybko pochlonelismy makaron z szynką i groszkiem w sosie smietanowym i poszliśmy szukać sklepiku.


O dziwo prędzej spotka się Polaka niż sklep (spotkaliśmy sympatyczne małżeństwo,  z którym w sobotni poranek jedliśmy śniadanie w przyalbergowej kuchni w Monte do Gozo).
Żona serdecznie nas usciskala i ucalowala (niesamowicie miła i serdeczna kobieta). Maz się uśmiechnął,  machnął ręką (jak to chłop) :D:D:D
Dowiedzieliśmy się,  że sklepy są tu przy barach w osobnych pomieszczeniach. Najczęściej vis a vis barowych drzwi.
Wygląda to jak sklepik w domu Wielkiego Brata,  albo sklepik w Master Chef. Są to tzw. Tiendy, z tym że ich wyposażenie stanowią 4 produkty!

Pełni optymizmu i nadziei na jutrzejsze spotkanie z oceanem przesyłamy hiszpanskie Hasta Luego!



Ps. Przepraszamy Hannon Lee (kimkolwiek jesteś) zamiast zatwierdzić Twój komentarz, niestety go usunęlismy :(:(:(


sobota, 19 lipca 2014

21. Omega i Alfa

Tu skończyła się nasza pielgrzymka, a zaczęło nowe życie.
To jedna z mądrości Mistrza Mateo- autora Portyku Chwały,  która zamieścił nad jednym z wyjść z katedry.
Wielu pielgrzymów twierdzi,  że życie po camino nie jest już takie jak wcześniej.
I coś w tym pewnie jest, kiedy patrzy się na placzacych ludzi podczas mszy. Sami też plakalismy z dumy,  radości i oczyszczenia dusz.


Choć front katedry jest cały w rusztowaniach, jej wnętrze przemawia do kazdego,  kto do niej wstąpi.
Niestety musieliśmy złamać zakaz i przeskoczyć przez barierke, by "odcisnac"  swoją dłoń w Portyku Chwały pod rzeźba Św.  Jakuba.

Ogromnym przeżyciem było dla nas nawiedzenie krypty z relikwiami Apostoła, a następnie usciskanie jego posągu znajdującego się w ołtarzu głównym.

Przed mszą dla pielgrzymów odebralismy imienne kompostele, a duma rozpierala nas tym bardziej,  że byliśmy jedynymi pielgrzymami w tym dniu,  którzy przebyli drogę całego francuskiego camino od St. Jean Pied de Port.  Nawet administrujacy tam pracownicy wyrazili swój podziw dla naszego wyczynu.
W kościele Św.  Franciszka,  wyjątkowo w tym roku, odebralismy drugą kompostele.
Msza Święta,  choć w inny  języku była dla nas ogromnym przeżyciem.
Tylu placzacych ludzi po komunii świat jeszcze nie widział.
Fajne było to, że nikt nie wstydził się swoich łez.
Najpiękniejsze stało się jednak między komunia a błogosławieństwem.

Dość nieoczekiwanie dla nas wszystkich w górę powędrowało botafumeiro.
120 kilogramowe kadzidło hulalo wszerz katedry od jednej do drugiej bocznej kaplicy.

Ochow i achow nie było końca. Niesmowite przeżycie.
Siedząca obok nas kobieta dając upust swoim emocjom, zaczęła szlochac.
Po niesamowitym "tańcu" kadzidła, w katedrze rozległy się gromkie brawa.



Tym samym zakończył się nasz etap pielgrzymowania,  a rozpoczęła się turystyka.

"TURYSTA WYMAGA, PIELGRZYM DZIĘKUJE".

Suweniry i pocztówki kupione, a my po raz pierwszy byczymy się nie w alberdze, a w hotelu.
Zbieramy siły,  bo od jutra...ocean woła nas :)

Pozdrawiamy wszystkich.
HASTA LUEGO:)

20. Wzgórze Radosci

Po ogromie wolnego czasu jaki przypadł nam w Melide, wypoczęci i w pełni sił doszlismy w czwartek do Salceda- malutkiej miescinki z prywatną alberga.
Kolejny dzień towarzyszyły nam do południa mgły.  To już chyba taki urok Galicji. Rozrywek żadnych,  więc i rozpisywać się nie ma co. No może to, że po drodze w Arzua zrobiliśmy małe zakupy spożywcze w markecie (co zdarzyło nam się w Hiszpanii zaledwie tylko kilka razy, bo marketów tu jak na lekarstwo).
Dwójkę wkurzył starszy pan dający pieczątki do kredencjalu. Nie dość,  że miał gumową pieczątkę,  a tusz do stempli metalowych, to jeszcze wlal go tyle, że wizerunkowy odcisk Św.  Jakuba przeciekl na sasiednia kartkę :D:D:D
To tyle atrakcji.

W piątek mogliśmy się już cieszyć widokiem Santiago,  gdyż nocowalismy w Monte do Gozo, czyli WZGÓRZU RADOŚCI.  To jedyne miejsce na camino,  gdzie Polacy mają rodzimą alberge. Jedyne, ale jakże ważne, bo przecież zwiastujace kres naszej drogi.

Zaraz po wejściu człowiek czuje się jak w domu.
Mnóstwo polskich rozmów,  ludzi, no i polski ksiądz.
Nawet pracujące w kuchni Hiszpanki mówią po naszemu:)
Monte do Gozo, to miejsce, gdzie w 1989r. nasz papież przewodził Światowym Dniom Młodzieży.
Z tej też okazji powstał tu pomnik upamiętniający ta okoliczność.


Największe jednak wrażenie zrobiły na nas figury dwóch pielgrzymow, których dłonie wskazują widoczne już z tego miejsca wieże kompostelanskiej katedry.


Wśród poznanych Polaków,  była młoda dziewczyna,  ktora zrobiła doktorat z Camino de Santiago.
Zaprosiła nas na swój wykład dzięki któremu poznaliśmy historię apostoła Jakuba Starszego, pielgrzymowania oraz tutejszej katedry.



Jakub smucil się,  iż nasza pielgrzymka dobiega końca,  dlatego zesłał na ziemię deszcz i burzę.
W takiej aurze wchodzilismy dziś do miasta naszego przeznaczenia...

środa, 16 lipca 2014

19. dla Siostry

W związku z brakiem netu w dniu wczorajaszym, składamy Ci Basiu najserdeczniejsze życzenia z Okazji Urodzin.
Słońca,  radości i zdrowia na każdy dzień i byś zawsze pewnie kroczyla obraną przez siebie drogą ♥♥♥


18. >100

Porankiem dnia wczorajszego zaraz po sniadaniu, które jedliśmy z dziewczynami, opuscilismy wspaniałą alberge Paloma y Lena w San Mamede.
Dzień powitał nas pochmurna aurą.
Może to i dobrze,  bo ciężko znosi się spiekote od samego rana aż do późnych godzin popołudniowych, kiedy jest się w ciągłym marszu z plecakiem na ramionach.



Pierwszym większym miastem, przez które przechodzilismy była Sarria.
Zaraz po przebyciu 3 km ukazywały się budynki śpiącego jeszcze o tej godzinie miasta.
Sarria, to istotny punkt na trasie camino szczególnie dla hiszpańskich peregrino.
Przekracza się tu magiczną ostatnią setkę kilometrów, wiodącą do Santiago de Compostela.
W Hiszpanii in plus postrzegana jest przez pracodawców  wzmianka w CV o posiadanej komposteli.
Do otrzymania bowiem świadectwa przejścia drogi pieszo wystarczy odbycie 100 km.


Ruch na trasach wzmożony jest juz od bardzo wczesnych godzin.
Wczoraj pierwszy raz trasa wiodła nas przez moment wzdłuż torów kolejowych.
Niesmowite w camino jest to, że nie wiesz co czai się za zakrętem. Pole, kamienista ścieżka,  a może kolejny raz trzeba będzie przejść tuż obok czyjejś stajni? :)
Początkowo najwięcej było kamienistych drozek, które dawało się po kilku godzinach odczuć pod stopami.
Kiedy docieralismy do Portomarin niebo było już w pełni błękitne, a słońce grzalo jak oszalałe.
Interesujące jest wejscie do tego miasta.
Trasa wiedzie bowiem przez mega długi most na mega szerokim odcinku rzeki.
Po pokonaniu rzecznej atrakcji,  czekają do przebycia dluuuugie schody (niczym w azjatyckich filmach walki) wiodące do największej zabytkowo atrakcji miasta- kościoła Santa Nicolas, który przed zalaniem miasta przez tame, został rozebrany na czesci i kamień po kamieniu odbudowany w centrum, na miejscu, które zajmuje do dziś!


Około godziny 14 ej udaliśmy się na ostatni etap zamierzonej dziennej trasy do Gonzar,  gdzie planowaliśmy nocleg.
Po przebyciu 8km w totalnym skwarze, bez deka cienia,  okazało się,  że obie albergi sa już pełne.
Są to chwile,  w których trzeba zacisnąć zęby i wykrzesać w sobie (mimo zmęczenia i bólu) siły i dojść do kolejnego miasta. Na szczęście kolejne było za 3,5 km, ale i tak były to długie kilometry.
Nocleg zapewnilismy sobie w fajnej alberdze w Hospital de la Cruz.
Łóżka na dolnych partiach piętrowego łóżka,  wiec jest dobrze.

Dziś już (by nie gonić w skwarze) wstalismy szybciej.
O 5 komuś włączył się budzik w komórce.  Zamiast wyłączyć, właściciel telefonu ignorowal alarm i po 10 minutach dzwonek znowu się wlaczal.
I tak z 4 razy.
Ostatni dzwonek pobudzil już wszystkich, bo każdy na jego dźwięk albo wzdychal z wściekłości,  albo śmiał się w głos.  Kobieta spiaca vis a vis nas po wyłączeniu alarmu wydobyla z siebie grube i glosne GRACIAS! :D

Na trasę wyszliśmy dziś z latarką,  bo było jeszcze ciemno i z pokrowcami na plecakach, ponieważ opadająca mgła dawała uczucie siapiacego deszczu.


Po dotarciu do pierwszej zagrody zjedliśmy bocadilos popijając kawą.
Spotykaliśmy się znowu z naszymi jednonocnymi wspollokatorkami z San Mamede, które miały tu swój nocleg.
Mgła ciągnęła się za nami i przed nami i nawet obok nas ;) przez prawie 20 km. Dopiero koło południa niebo zaczęło blekitniec, by po dotarciu do Melide znowu powitać nas letnim upałem.
Tu też dziś nocujemy. Znaleźliśmy fajna alberge.
Zaraz po wejściu pan w recepcji poprosił o dowody. Jednak słysząc odgłosy niczym salw armatnich, przeprosił nas i powiedział byśmy wszyscy wyszli,  bo będzie przechodziła procesja.


Salwy było słychać już od chwili wejścia do miasta.  Nawet panowie zandarmi na koniach przemieszczali się podczas gdy my wchodząc ugotowani pod długa górkę podazalismy do noclegowni:)

Po chwili od ogloszenia alarmu procesyjnego, pojawiły sie starsze panie w ondulacjach i garsonkach, mnóstwo ludzi z dlugimi na 1,5 metra świecami umocowanymi do palikow, a potem orkiestra i w końcu wyłoniła się figurka zapewne regionalnej Matki Boskiej. Za nią ruszyła procesja wiernych.
Wiele osób szlo boso po drodze!
Chyba mają żaroodporne stopy, bo od asfaltu bił niesamowity ukrop.

Po całym obrządku procesyjnym i recepcyjnym, uczynilismy podstawowe rzeczy pielgrzyma,  tj.prysznic i pranie i poszliśmy zwiedzić okolicę.
Wstapilismy do pulperii Ezequiela na pulpo, czyli osmiornice.
Gdzie jak nie tu i gdzie jak nie w najbardziej "rasowym" wydaniu.


Przy samym wejściu lada. Za nią wielki gar, w którym gotują się osmiornice i pan,  który kroi, a w zasadzie tnie nożyczkami na zamówione przez klientów porcje.
Usiedlismy,  zamówiliśmy po porcji. Po chwili pani z obsługi przyniosła białe wino, tygielki do picia oraz 2 porcje pulpo na drewnianej deseczce.
Całość okraszona oliwa i ostrą papryką.
Do tego w koszyczku chleb,  ktory w całości wygląda jak ogromniasty pączek z dziurką.
Smaku osmiornicy nie da się porównać do żadnego innego mięsa. Jest miękkie i niesamowicie smaczne.
W środku pulperii panuje niesamowity gwar,  ale cóż się dziwić,  w końcu jeden do drugiego chce skomentować swe wrażenia i odczucia kubków smakowych:)

A na kolację...znów pulpo=)


a po nim koncert jazzowy w miejskim parku. Pięknie tu jest. Dobiega godzina 21.40n a na polu jasno. Aż żal mówić dobranoc ♡

Buen camino ♥♥♥

poniedziałek, 14 lipca 2014

17. fotki

Na zdjeciach poniżej kilka momentów z camino, ktore nas mega rozbawily, wywołały euforię, czy też głośne WOW z naszych ust.

Oto jak się w Hiszpanii wyprowadza rano psa na spacer:


Jeśli chciałbyś posłuchać na camino Radia Maryja:

Zakon benedyktynów w Samos:

Moje ulubione;);) ściana domu w Ponferrada:


Najpiękniejsza część trasy:


To drzewo ma 800 lat!!