poniedziałek, 4 kwietnia 2016

29. Szczęście...


...najlepiej niech będzie minutę przed i minutę za tobą. Ty zaś pośrodku, ale w jego zasięgu


   Jedynka w chwili opuszczenia swego rodzinnego puebla miała szczęście, że autobus, którym jechała do Wrocławia nie przyjechał choćby minutę wcześniej...
Czekając na przystanku widziała jak inny autobus (w kierunku Rzeszowa) przejeżdża i mknie do stolicy Podkarpacia.
Nie przypuszczała, że kiedy wsiądzie w swój autobus (jadący minutę po tym), zobaczy za kilkanaście kilometrów jego wypadek z ciężarówką, a dookoła rannych ludzi...
Mało tego...
Za kilka minut droga była już zamknięta do godziny 15-tej.
Gdyby nie to, że kilkanaście pojazdów zdążyło przejechać (w tym bus Jedynki), Dwójka by się nie doczekała na swojego Chico.
Co za tym idzie? 
Urlopu by nie było!!!
   No ale nie ma co już gdybać. 
Kierowca nadrobił opóźnienie i Jedynka niemal punktualnie zjawiła się w bazie, tj. na dworcu PKP.

   Już w MKSie na lotnisko dało się odczuć hiszpański klimat :)
Wszystko za sprawą młodzieży z Hiszpanii, która dosiadła się doń na jednym z przystanków.
Od razu wiedzieliśmy, że to będą nasi współpasażerowie :)

   Odprawa celna odbyła się bez niespodzianek, więc Dwójka uradowana podążyła z suszarką i lakierem do włosów w stronę bramek :)
Kolejka była spora. 
Podeszliśmy do niej jak już była uformowana w 90%.
Wcześniej piliśmy kawę (Jedynka jadła lazanię :P).
Nie obyło się bez "gwiazd", które stały obok kolejki bo czekały, aż pan z obsługi ponakleja im etykietki na walizki.
Jako, że torowały drogę do ogonka kolejkowego, ominęliśmy je, a po chwili usłyszeliśmy:
"Ej! Co to za wchodzenie przed szereg"?
Wszystko byłoby ok, gdyby zostało, to powiedziane w formie, żartu, ale tu ewidentnie wyszła polska mentalność "pierwszeństwa" do wszystkiego.
Przepuściliśmy z leksza poirytowaną tłustowłosą blondynkę i całą jej kompanię i ustawiliśmy się za nimi.
Dziwni są ludzie, tym bardziej, że każdy na bilecie i tak ma zapisane którym wejściem wchodzi i jakie miejsce zajmie na pokładzie :P

   Lot przebiegł spokojnie.
O północy wylądowaliśmy w Gironie.
Przed lotniskiem czekały już autokary przewożące pasażerów do Barcelony.
Zakupiłem dos billete de ida y vuelta, czyli dwa bilety tam i z powrotem (wychodzi 25euro za osobę).
Tak opłaca się niby bardziej, bo w jedną stronę jest 16 euro (jak się okazało w dniu powrotu- kursują też prywatne busiki, gdzie koszt podróży z Barcelony do portu lotniczego w Gironie wynosi 6,5 euro!)
Nie znamy jednak rozkładu jazdy prywatnych busów, więc polecamy tylko w kwestii ceny.

   Przed 2:00 byliśmy w Barcelonie.
Śmialiśmy się sami do siebie, jak po wyjściu z autokaru grupa zdezorientowanych polskich
dziewczyn szeptała do siebie: "idźmy za tą parą" :)
Myślały, że jesteśmy stałymi bywalcami w tym miejscu, bo w Gironie puszczając w eter pytanie "gdzie zatrzymuje się ten autokar?" odpowiedzieliśmy "na Estacio del Nord".
Być może to wystarczyło im do poczucia, że możemy być przewodnictwem stada :P
My sami nie wiedzieliśmy gdzie się udać, ale to trwało tylko chwilę.
Potem stwierdziliśmy, że poruszanie się po tej metropolii nawet nocą przychodzi z łatwością.
Dziewczęta wsiadły w taksówkę, a my w pół godziny znaleźliśmy swój hostel.
Co prawda zakwaterowanie mieliśmy od następnej nocy, ale udało się je przyspieszyć i sympatyczny chico z recepcji licząc stawkę jak w alberdze na Camino, przyjął nas pod dach Hola Hostal Eixample :)
Łóżko 13 i 14 w pokoju H11 :P
   Początkowo mieliśmy opory by około 3 w nocy wchodzić do pokoju z 22 śpiącymi już ludźmi, ale okazało się potem, że bezpodstawne, bowiem każdej nocy i o różnych godzinach ludzie tam docierali.
Staraliśmy się być bezszelestni, ale...