...póki co w lesie :):):)
Z samego rana, kiedy miasto jeszcze spało, wyszliśmy z hotelu, by rozpocząć swa trzydniowke na Fisterre- koniec świata oblewany przez Atlantyk.
Miejsce startu znajduje się przy katedrze.
Kiedy mijalismy jeden z budynków, dało się słyszeć radośnie rozbrzmiewajacy hymn do Św. Jakuba wykonywany przez tyle co przybyłych tu pielgrzymów ;)
Dodało nam to tyle wigoru, ze nawet nie spostrzeglismy się, kiedy znaleźliśmy się w miasteczku o o ciekawej nazwie- Negreira. Brzmi jak Nigeria;););)
Droga w większości wiodła wilgotnymi lasami i drozkami. Pogoda pochmurna i chłodna.
Dwa razy niebo postraszylo kilkuminutowa ulewa, ale za pierwszym razem byliśmy na śniadaniu, wiec ani jeden włos na naszej głowie się nie zmoczyl. Drugim razem w lesie, gdzie schronienie dały gałęzie drzew ;)
W alberdze nie było już tak tłoczno jak na Camino de Santiago.
Dostaliśmy nasze ulubione dolne partie na łóżkach piętrowych, ogarnelismy się i poszliśmy zwiedzić miasteczko.
Niestety niedzielne popoludnie jest tam calkowicie bezludne. Wszystko poza kilkoma kawiarnio- barami zamknięte.
W jednym z takich czynnych lokalikow zjedliśmy kolację w postaci frytek, kalmarow i sałaty z pomidorem i cebulą- tzw.plato combinado :)
Noc przyniosła miły odpoczynek i do okolic godziny 5 była spokojna. Potem nestorzy rozpoczęli poranne rzezenia przy swoich torbach.
My także wcześnie rozpoczęliśmy dzisiejszy dzien. Nie było jeszcze 7-ej, kiedy czynilismy pierwsze kroki wśród wielu innych fisterrowiczow (od wielu dni nie szliśmy w tak dużej grupie ludzi).
Dziś także, w przeważającej części droga leśna.
Rano byly niesamowite mgły, zza których uroczo przebijalo się słońce.
Dochodząc do większego pueblo, spotkaliśmy nasze dziewczyny, z którymi pierwszy raz spotkaliśmy się ponad 150km stąd w San Mamede. Z resztą często się ostatnio widujemy. To miłe widzieć szczery radosny uśmiech wynikający z radości spotkania kogoś znajomego ze szlaku. Pewnie nigdy więcej w życiu się nie spotkamy, ale tu stanowimy jedna społeczność.
Sniadanie jedliśmy w malenkiej miescince. Było smaczne (kawa z mlekiem i tortilla francesa- omlet w bagietce), zwłaszcza po tak długim czasie oczekiwania nań (około 30 min.)!
Już od rana wiadomo było, że dzień będzie bardzo słoneczny, toteż większość trasy staraliśmy się zrobić w godzinach przedpołudniowych.
Szczęśliwie doszliśmy do Olveiroa, gdzie w sposób jeszcze szczesliwszy znaleźliśmy 2 ostatnie wolne miejsca!!!
Widać słońce pobudza caminowiczow do wzmozonego maszerowania.
Dziś na obiad nigdzie się nie wybieralismy.
Z racji tego, że alberga ma kuchnię dla gosci, ugotowalismy obiad ze składników jakie wczoraj zakupiliśmy w markecie w Negreira (znów jeden market na 80km :D).
Szybko pochlonelismy makaron z szynką i groszkiem w sosie smietanowym i poszliśmy szukać sklepiku.
O dziwo prędzej spotka się Polaka niż sklep (spotkaliśmy sympatyczne małżeństwo, z którym w sobotni poranek jedliśmy śniadanie w przyalbergowej kuchni w Monte do Gozo).
Żona serdecznie nas usciskala i ucalowala (niesamowicie miła i serdeczna kobieta). Maz się uśmiechnął, machnął ręką (jak to chłop) :D:D:D
Dowiedzieliśmy się, że sklepy są tu przy barach w osobnych pomieszczeniach. Najczęściej vis a vis barowych drzwi.
Wygląda to jak sklepik w domu Wielkiego Brata, albo sklepik w Master Chef. Są to tzw. Tiendy, z tym że ich wyposażenie stanowią 4 produkty!
Pełni optymizmu i nadziei na jutrzejsze spotkanie z oceanem przesyłamy hiszpanskie Hasta Luego!
Ps. Przepraszamy Hannon Lee (kimkolwiek jesteś) zamiast zatwierdzić Twój komentarz, niestety go usunęlismy :(:(:(
Wspaniała relacja. Dziękuję za ciekawą lekturę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń