poniedziałek, 7 lipca 2014

10. nic Pielgrzymów nie odstrasza...

...do Santiago spieszą,
strzalka camino wyznacza,
nadzieją się cieszą...



Kolejne dwa dni za nami. Wczoraj przeszliśmy 40,1 km dziś 32. Jakże różne to były dni. Wczoraj prawdziwie hiszpańskie lato i zar z nieba a dzisiaj 80 proc trasy przeszliśmy w deszczu. W pewnym momencie tak lalo, ze moja peleryna była namiotem i baldachimem dla naszej dwojki. No ale nie przyjechaliśmy tu na wczasy, prawda? :)

Wczoraj nocowalismy w uroczej Villalcazar de Sirga. 
Prowadzi ją przemiła kobieta po 40-tce. 
Właściwa osoba na właściwym miejscu.
Dobrze włada językiem hiszpańskim, francuskim, a nawet niemieckim. Niestety polskiego nie zna:D
Jest świetnie zorganizowana i robi bardzo smaczne obiady dla pielgrzymów. Wszystko jest robione na świeżo,  a to najważniejsze. 
Izba albergi też przyjemna z piętrowymi łóżkami i o dziwo mało chrapaczy:P
Po posiłku dostaliśmy od właścicielki rabat na wode, bo poznosilismy po sobie talerze i kieliszki na lade.
Przecież to takie normalne i oczywiste. Tu widać nie każdy to zna.
Szybko poleglismy w łóżkach z uwagi na zmęczenie. 
W końcu po tak długiej drodze ciało potrzebuje regeneracji,  a na to najlepszy jest sen.


Rankiem każdy peregrino chce wyjść jak najszybciej,  wiec kiedy za oknem jeszcze ciemno,  rozpoczynają się pierwsze szmery pakowania.  
Dzisiejszego poranka nikt nie zaświecil światła,  więc aby sie ogarnąć przed trasą każdy wstający zakładał latarkę czołową i niczym górnik w kopalni lub laryngolog w uchu, dokopywal sie i docierał w głąb plecaka,  by wszystko poupychac i pozbierać z łóżka. 
My na spokojnie przygladalismy się temu z łóżek. 
Jako, że nasze sasiadowaly z łóżkiem pulchnej Brytyjki, spozieralismy na nią w akcji.
Kopala w plecaku i przewracala rzeczy jakby szukała dobrego laszka w szmateksie.
Jej czołówka świeciła raz w plecak, raz w nasze łóżka. 
Potem iście sportowa zaprawa w postaci wymachow, a po rozgrzewce pierwszy posiłek- banan;)
Tyły Angeli Bernard (bo tak się zwala), były tak wystające jak tylny bagażnik w zabytkowym samochodzie ;)
Zamiast więc założyć plecak na ramiona i wesprzeć go na "solidnej podstawie", Angela zawiesiła nań karteczkę,  by auto podwiozlo dobytek do następnego miejsca jej noclegu:):):)
To nie koniec przygód z Andzia;)


Na ponad 16 kilometrowej trasie wiodącej z Carrion de los Condes do Calzadilla de la Cueza, Brytyjka kroczaca z Hiszpanka i panem (którego narodowości nie znamy), zachwyciła się naszymi śpiewami;)
Powiedziała,  że słyszała nas już za swymi plecami jak wyspiewujemy i poprosiła o jakąś polską piosenkę. 
Jedynka powiedziała,  że zaspiewamy ulubioną piosenkę naszego polskiego papieża. 
Zaczęliśmy Barke,  po czym przyłączyła się do nas Hiszpanka.
Pieśń brzmiała więc w dwóch językach,  a my dziwilismy się,  że Hiszpanka poza melodią zna także tytuł! 
Andżela była zachwycona. 
Zapytała nas o imiona cały czas nagrywając nasz wykon (o czym nie mieliśmy pojęcia) na swój mały, różowy aparacik fotograficzny!  
Spytała,  czy śpiewamy choraly gregoriańskie, bo tak jej to zabrzmiało:D:D:D
Jeśli więc w Tyncu pod Krakowem organizują takie konkursy,  to drzyjcie mury:P
Zgłaszamy  swój udział po powrocie:)
Śmiejemy się,  że sława o nas po wykonie koło katedry w Burgos,  przyniosła się już do Kastylii i Leon:P
Może w Santiago będziemy już tak slynni, że ksiądz w katedrze poprosi nas o odspiewanie co najmniej psalmu:P
Kończąc wątek naszej starszej sąsiadki z przyalbergowego łóżka- została ona hen za nami, a my zatrzymaliśmy się w ciekawie i tajemniczo brzmiącym miasteczku- Terradillos de Los Templarios, z nadzieją na odnalezienie ostatniego templariusza nim dotrze tu nasza amerykańska koleżanka zwana Lucy Liu i zamieni się w poszukiwaczke zaginionych skarbów:D

Buen camino Polacos ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz