Kilka chwil po ostatnim poście dostaliśmy pyszną kolację u templariuszy.
Do naszego okrągłego stolika dosiadla się trójka francuskich seniorów- Kaśka (61 l.), Eryk (62 l.) i Daniel (55 l.) oraz młoda Amerykanka Bernadette (24 l.) fejsowo przypominająca młodą Maryske Szarapowa ;)
Ubaw z seniorami był przedni! Zapowiadało to już ich poszukiwania sangrijiiiii przy barze :D
Choć nasz stolik przypominał istna wieżę Babel, rozumielismy się bez słów. Madamme Catherine gestykulacja i mimika przypominała nam Louisa de Funesa :P
Śpiewała piosenki Edith Piaf niczym prawdziwa artystka.
Niestety noc, a dokładnie łóżka były najgorszymi podczas całego camino. Żadne z nas nie zmruzylo oka nawet na chwilę. Nie dość, że pokój jak na 10 osób był potwornie malutki, to górne łózka jakie dostaliśmy nie miały żadnych zabezpieczeń z boku. Trzesly się jak osika na polu.
Kaśka ze względu na głośne chrapanie spala na korytarzu .
Poranek choć chłodny, podarował nam piękny dzień, czego zwiastunem było pole pełne slonecznikow.
Jeden z nich dzięki kreatywności jakiegoś pielgrzyma, uśmiechał sie do wszystkich.
Jedząc pierwsze śniadanie w małej kawiarence przy szlaku (największa kawa w Hiszpanii jaką piliśmy) poznaliśmy Amerykanke z córką Julią, której mama pochodzi z Biecza.
Przy wejściu do Sahagun udało nam się zrobić fotkę znaną z profilu naszego bloga (niesamowite uczucie bycia odkrywca :P).
Noc spędziliśmy w alberdze La Laguna w El Burgo Ranero, gdzie nocowala nasza...francuska Kaśka :D
W tej też alberdze pierwszy raz sami robiliśmy obiad (kuchnia otwarta dla wszystkich pielgrzymów).
Zapach naszego makaronu z owocami morza rozniosl sie na całą okolicę i zwabil do nas Kaśke na wino Peregrino :)
Znów dzięki niej smiechom i chichom nie było końca. Swoimi gestykulacjami i minami doprowadzala nas do łez radości.
Dzięki mega wygodnym lozkom sen był niesamowicie przyjemny, zwłaszcza, że w naszym pomieszczeniu spało tylko 8 osób.
Nasze wtorkowe camino, podobnie jak poprzedniego dnia prowadziło kamienista ścieżka wzdłuż bardzo rzadko uczeszczanej jezdni. Cień gdzieniegdzie rzucały na nas młode jeszcze drzewa "moro" (ich kora jest w zolnierskie łaty).
Na trasie kilkakrotnie mijalismy wrednego Australijczyka. Mimo, iż jest to jego 14 pielgrzymka, serce i kulturę zostawił na Antypodach (nigdy do nikogo nie powiedział buen camino i nie odpowiadał na powitania).
Jak zwykle zajadajac czereśnie mijalismy kolejne wioski i miasteczka.
Dziś Jakub pozwolił nam dotrzeć do Arcahueja i niewielkiej ale klimatycznej albergi El Torro.
Kąpiele i pranie uczynione. Comida (obiad) po winie się trawi, a nasze zmęczone ciała pragną snu jak kania dzdzu ;)
A jutro śniadanie w Leon- kolejnym po Burgos big city.
Buen camino for all ♥♥♥
Drzewa "moro" to platany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam