środa, 9 lipca 2014

13. Ryk lwa o poranku.

Pierwszy ryk byl mniejszy.
Zaraz po wyjściu z albergi na szlak skierowała nas Kaśka głośnym okrzykiem- Sangrijaaa! :):):)
Tej nocy spala we wcześniejszej miejscowości i wraz ze swą kompania wstała wcześniej,  skoro zdążyła dojść już do naszego miasteczka.

Uchachani ruszyliśmy w drogę, by po kilku kilometrach dotrzeć do Leon z lwem w herbie.
Miasto  spodobało nam sie zdecydowanie bardziej niż Burgos.
Katedra- największa atrakcja turystyczna,  choć mniej okazała od burgoskiej rywalki, robi ogromne wrażenie zwłaszcza przy slonecznej pogodzie.

Pod samą katedrą znów spotkaliśmy Kaśke,  która niczym Anja Rubik pozowala nam do zdjęć śpiewając głośne KAMON SAWA, (KOMSI, KOMSI, KOMSI KOMSA) :D:D:D


W mieście jest dużo ciekawych pomnikow, placów tetniacych życiem,  zabytkowych budynków,  mostów i wiele uroczych kawiarenek z pyszną cafe con leche.
Jedna z nich ugoscila nas kubkiem aromatycznego napoju oraz bocadilos con a tune y queso,  czyli barierki z tuńczykiem i żółtym serem. Dodatkowo właścicielka poczestowala nas regionalnym specjalem- bułka maczana w mleku i opiekana w cukrze. Jednym słowem- le palce lizać:):):)
Przed opuszczeniem Leon zjedliśmy w miejscowej pastelerii (cukierni) pyszną babeczke z budyniem, bitą smietana i owocami. Le palce lizać! (u drugiej ręki)



Po wyjściu z big city, które zajęło nam 2,5 godziny, mijalismy kolejne puebla :)
Dziś Jakub w cudownym słońcu przyprowadził nas do San Martin del Camino.
Alberge prowadzą tutaj młodzi  i usmiechnieci ludzie oraz... czarny kot ;)
Atmosfera prawie rodzinna. Czyste pokoje i łazienki,  a za kuchni czujemy już zapach szykowanego obiadu.
Dokonaliśmy też pamiatkowego wpisu do księgi gości,  który wywołał euforię gospodyni Any oraz kucharki :P

Tym samym za nami kolejne 34 km.
Życzymy milego wieczoru po całym dniu.

Buen camino i do następnego razu ♡♡♡

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz