niedziela, 19 czerwca 2016

44. Dawid Gie.

Wymarszem marszrutką o godz 7:00, zaczęliśmy kolejny dzień w Gruzji. Droga minęła szybko, gdyż 80 proc jazdy Jedynka przespała,

Dworzec w Tbilisi znów okazał się traumą. Naciągacze, brud, handlarze od wszystkiego co się da sprzedać, masa okrzyków i smrodu, spowodowały, ze szybko swe kroki skierowaliśmy do stołecznego metra. I tutaj należy własnie metro pochwalić. Wchodzisz, kupujesz kartę plastikową za 2,50 lari a potem tylko doładowujesz. Koszt jednego przejazdy na całęj linii to zaledwie 0,5 lari. Metro okazało się strzałem w dyche!!



Szybko dotarliśmy do Placu Wolności z wielkim kiczowatym pomnikiem Jerzego, gdzie w kilka minut znaleźliśmy hostel Lucky, gdzie mieliśmy spędzić kolejną noc.

Wielki, brzuchaty Pan Gospodarz (nazwany przez nas Zdzisłąwem) na wieść, że jesteśmy z Polski, powiedział coś, co Polacy słyszą najczęściej w Gruzji: "Kaczyński super prezydent! Kaczyński supermen!"

No cóż, jedni wierzą w ufo, inni w supermena.

Po rozpakowaniu i przepakowaniu się do mniejszego plecaka, wróciliśmy metrem na paskudny dworzec, by wynająć taksówkę do skalnego miasta Dawid Garedża. Kierowca za dużo gadał, chciał 100 lari, my zeszliśmy do 60. Droga męcząca, pod koniec przypominająca stepy, dlatego razem śpiewaliśmy "mój sokole gromowładny, pytaj o mnie stepów sławnych..." z hitu naszej kochanej Edyty G.



Końcówka drogi po wertepach umiliło nam jasne miejsce na szlaku- Udabno. Mała gruzińska wioska, w której swój bar i noclegownie założyli Polacy. Lokal zwie się Oasis Club. Polecamy!!

To właśnie tutaj zjedliśmy najpyszniejsze kubdari w Gruzji, robione przez rodowitą mieszkankę wioski. Gospodarze bardzo serdeczni, goście również (przeważali Polacy). Mega pozytywem była dla nas akcja zorganizowana przez właścicieli. Za dowolna opłatą, polski fryzjer, który tam akurat przebywał, robił profesjonalne strzyżenia i stylizacje. Kasa szła dla dzieciaków z pobliskiej wioski.

W ten sposób poznaliśmy super starszą Panią z Polski- nazwaną przez nas Panią Alinką- która swoim stylem bycia i pozytywna energią mogłaby zawstydzić niejednego młokosa.



Po wypiciu kawy i zjedzeniu kubdari, udaliśmy się do skalnego miasta.
Miejsce ładne, choć efektu łał nie wzbudziło.




Zapewne przeszkodą był potęzny upał, który na szczycie przekraczał ponad 40 stopni. Ulgi nie przynosiły nasze kapelusze i picie wody. Po dwóch godzinach zwiedzania, wróciliśmy do naszego drajwera. Wszystkim polecamy kawę, jaką serwuje młody Gruzin wprost ze swojego garbusa !!:)



W drodze powrotnej znów zagladnęliśmy do Polaków z Oasis, by napić się piwa i ucałować na pożegnanie Panią Alinkę. Dwójka żałuje, że nie skorzystała z usług fryzjera, tym bardziej, że ten tak miło pomachał nam na pożegnanie.

Po dotarciu do Tbilisi, rozpoczęliśmy małe zwiedzanie. Złote dachy monastyrów i pomniki za bardzo kontrastowały z biedą jaką pamiętaliśmy w ostatnich dniach. Dość dziwnie wyglądałoby zestawienie złotego Jerzego na koniu z błotem Uszguli lub rozwalającymi się domami w Kazbegi.

Najprzyjemniejszą chwilą w stolicy (a to komplement dla miasta jakiegokolwiek) była wizyta w super restauracji FRIENDS HOUSE, na uroczej uliczce blisko najważniejszego monastyru Gruzji (Jedynka znów nie weszła przez krótkie spodenki)



Ogromnym plusem była Pani Kelnerka, która traktowała nas nie jak turystów ale jak rasowych Gruzinów. Tu pomocny okazał się nasz kwadratowy angielski. Właśnie tutaj zjedliśmy najlepsze pierożki (a zjedliśmy ich mnóstwo!!) w otoczeniu Rosjan, przezywających porażkę swojej drużyny na Euro 2016, oraz polskiego "malczika ze sutkami" :)




Po napełnieniu żołądków poszliśmy na zwiedzanie starej części stolicy oraz największych atrakcji miasta. Kupiliśmy kompot z wiśni i zrobiliśmy kilka fotek.

W zupełnych ciemnościach wróciliśmy jeszcze raz do naszej restauracji na pyszne gruzińskie wino. Trochę poszaleliśmy bo kieliszek kosztował 12 lari.



Pełni planów na jutrzejszy dzień, wróciliśmy do Pana Zdzisława i jego hostelu, gdzie daliśmy odpocząć naszym zmęczonym ciałom.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz