niedziela, 19 czerwca 2016

36. Żabe Szi

7 czerwca 2016r
Mestia

Po wylądowaniu i za długiej odprawie (gruzińscy celnicy patrzą turystom głęboko w oczy, jakby chcieli tam wyczytać, czy nie są aby terrorystami ISIS) tradycyjnie towarzyszył nam strach przed zagubionym bagażem. Jedynka razem z Natalią stają do kantoru na lotnisku a Kerowniczka Aga załatwia marszrutkę do Mestii. W kantorze Pan o imieniu Beka miał raczej bekę ze swojej pracy, więc wymiana waluty trwała długo za długo. No ale w końcu lari dostaliśmy do ręki.

Do załatwionej marszrutki dołączają jeszcze Czesi: Honza z Weronika oraz Peter (czytać jak napisane, nie zangielszczać na Pitera!!) z Misią. Już sam start jest dla nas małą traumą. Po przejechaniu kilkuset metrów naszym oczom ukazuje się straszna bieda. Opuszczone domy, pordzewiała auta, ogrodzenia i świnie oraz krowy przy rowach. Szok.

Droga ponad trzygodzinna umilona była niebotycznymi widokami ośnieżonych szczytów i postojem na kawę i ciasteczka,
Na miejsce podjechaliśmy praktycznie pod sam dom naszej Gospodyni- Pani Mzuri. Jak się okazało, to serdeczna znajoma Agnieszki, u której gościła już pięć razy.

widok z okna


Przywitanie, rozpakowanie i od razu pierwsze posiedzenie w kuchni Pani Mzuri. Gospodyni wita nas od razu kawą, najlepszym na świecie gruzińskim chlebem, dżemem, serami, naturalnymi swojskim jogurtem, pomidorami i ogórkami.

Po śniadaniu idziemy na mały rekonesans po mieście. Zakupujemy 4 litry domasznego wina (7 lari za litr) i wracamy do Pani Mzuri. Bliżej też zapoznajemy się z Czechami i ich śliwowicą :)
Pierwszy lodowiec polsko-czeski został przełamany. Opowiadamy każdy w swoim ojczystym języku o dobranockach, sportowcach, artystach oraz planach na pozostałe spędzenie czasu.



Około godziny 16tej stężenie alkoholu we krwi sięga zenitu zatem rodzi się pomysł by wyjść na obiad. Razem z Natalią trafiamy do świetnej restauracji Sunseti, gdzie jemy przepyszne chinakali (sztuk 20)

uwaga!! są trzykrotnie większe niż w gruzińskich restauracjach w Polsce, wielkości naszej pięści. Były tak wkusne (smaczne), że zjedliśmy nawet ogonki, za co dostaliśmy opieprz od Agnieszki, która później do nas dołączyła.




Po obiedzie znów ruszamy na miasto, nie szokują nas już krowy wracające samotnie do swoich zagród, szokuje nas natomiast liczba bezpańskich psów. Widok jednego z nich pozostanie z nami do końca życia :(

po powrocie na guest house, wielką radość na widok Jedynki okazuje piesior gospodyni. Niestety jeszcze nie nauczeni gruzińskiej gościnności, nie spodziewaliśmy się tego co na nas czekało: stół zastawiony aż się uginał od lokalnych pyszności!! bakłażan z pastą orzechową, chaczapurii, domowe powidło, swański jogurt, swańska sól, sery, sałatka z bakłażanami oraz pyszne ucierane ciasto (bez jajek), którym zachwyciła się Dwójka.

stół u Pani Mzuri (za jakość zdjęcia przepraszamy!)


Około 22ej idziemy do pokoju, gdyż padamy na twarz. Po wcześniejszych przygodach z łazienkowym wężem, zasypiamy jak niemowlaki.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz