niedziela, 5 czerwca 2016

32. Grand Derby

2 kwietnia 2016

To że miniona noc była niespokojna, to mało powiedziane...
W środku nocy zjawiła się jakaś francuskojęzyczna hołota, nazwana przez nas później żłobami.
O ile nasze zjawienie się dwie noce temu było niemal bezszelestne (no, może nie całkowicie, bo ten grający telefon nad ranem... :P no ale to jednak nad ranem), tak oni nie dość, że głośno to jeszcze ordynarnie się zachowywali.
Zero jakiejś samokontroli!
Wybudziło mnie to ze snu na dobrą godzinę.

Poranek już bez deszczu, a my w planach po śniadaniu mieliśmy spacer nabrzeżem.
W pierwszej kolejności jednak udaliśmy się ponownie pod Sagrada Familia, by zrobić więcej zdjęć, ponieważ te pierwsze były z kiepską ostrością, bowiem aparat coś się rozregulował w ustawieniach.
Ponownie zachwyciliśmy się sakralnym kolosem, który cały czas jest w budowie.
Potem nieco zmienioną trasą przez Av.Diagonal kierowaliśmy się w kierunku Arc de Triomf.
Tym razem jednak centralnie przeszliśmy przez Łuk i spacerkiem poszliśmy w kierunku zoo, aż do Port Vell.
Za parę chwil byliśmy już w dzielnicy Barcelonetta, gdzie królowało morze, plaża, deptak oraz ludzie.
Miejsce to jest idealne to podziwiania morza, ale i do uprawiania każdego rodzaju aktywności fizycznej.
Na plaży można pograć w siatkówkę plażową, wyćwiczyć mięśnie w parceli z drążkami, a także zagrać w plażową odmianę tenisa ziemnego!
Deptakiem można spacerować godzinami, lub przemieszczać się po nim szybciej biegając, jeżdżąc rowerem lub na rolkach.
Ludzie bez względu na wiek tak spędzają tu czas.
Z uwagi na to, że godzina była jeszcze w miarę wczesna, nadmorskie lokale i restauracje były jeszcze zamknięte.
Zwożono towar, wewnątrz czyniono sprzątania i wietrzenia.
Lekko senni od szumu morza i głodni zboczyliśmy z trasy, udając się na lunch.
Niedaleko był lokal z kebabami.
Zamówiliśmy sobie po zestawie i usadowiliśmy się przy stoliku.
W oczekiwaniu na zamówienie zachwycaliśmy się długowłosym labradorem, który grzecznie leżał przy nogach swego pana.
Był bardzo zadbany i wręcz domagał się głaskania :)
Co do lunchu...
Był bardzo smaczny i nie robiony "na prędko".
Po nabraniu energii od skonsumowanych kalorii udaliśmy się nadmorską dzielnicą w kierunku pomnika Kolumba.
Po drodze mieliśmy okazję się przekonać, że... nie tylko strusie chowają głowę w piasek :P:P:P

Długo trwało nasze przemieszczanie się w stronę wspomnianego pomnika.
Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, jaki kilometraż przeszliśmy.
Gdy dotarliśmy do obranego punktu, na przekór Odkrywcy nie posłuchaliśmy go :)
Kierunek, który wskazuje ewidentnie nie był nam po drodze :)
Udaliśmy się w odwrotnym.
Spacer wzdłuż Rambli okazał się być prawdziwą przeprawą.
W końcu fani Barcy i Realu mieli dziś wielkie święto na Camp Nou.

W La Boqueria, spróbowaliśmy ostryg :)
Pięknie wyglądają, ale w kwestii smaku zdania były podzielone :P
Ciekawość na pewno została zaspokojona.

Jako, że mi to średnio smakowało, nastąpiła konieczność zagryzienia tego, tudzież przelizania :)
W przydrożnej cukierni zamówiliśmy kawę z croissantem i lody.
Jeśli kiedykolwiek będziecie w okolicy polecamy Sweet Gaufre.
Smacznie, pięknie i miło.
Podobnie jest w tapa fina, gdzie można zjeść pingwina (wybaczcie głupi rym- to pomysł Jedynki).
W tym barze dziewczyny ubrane w kiecki flamenco pachną różami. Dość klimatycznie.

Po deserowych przekąskach udaliśmy się przez Plac Catalunya na Passeig de Gracia, gdzie odwiedzaliśmy sklepy. Tam Jedynka w firmowym sklepie FC Barcelony zakupiła kurteczkę. Warto dodać, że Jedynka jest wielkim fanem Barcelony, który nigdy nie obejrzał ani jednego meczu tej drużyny. Zakupiona bluza służy mu do przywdziewania na rower.

Wieczór spędziliśmy nad wielką patelnią z paellą ( najlepszą jaką jedliśmy) w Mino.
W podziękowaniu za pyszną kolację, zostawiliśmy swoim zwyczajem w dziurze na murze polską złotówkę, co wzbudziło zachwyt kelnerki oraz zgromadzonych gości, którzy podchodzili bliżej by zobaczyć co tam zostało pozostawione :)
Lokal klimatyczny i jak mawia Magda Gie- będę tam jadła :)
Wśród gości spotkaliśmy "Brenta" z targu, u którego kupowaliśmy i jedliśmy ostrygi, po których Dwójka następnego dnia bekała śmierdzącymi jajkami :):):):):)




W nocnej drodze do hostelu zaglądnęliśmy do artystycznej galerii, w której Jedynka kupiła sobie obraz 3D oraz baaaaaaardzo "klimatyczne" pocztówki :):)

Noc w hostelu znowu minęła (nam nie nęła) niespokojnie ze względu na późny powrót kibiców
(pseudokibiców) z wielkiego meczu Grand Derby Europy (Barcelona przegrała 1:2 z Realem).

1 komentarz:

  1. Super blog. Z wielkim zainteresowaniem czytałam wszystkie wpisy. Życzę powodzenia Jedynce i Dwójce w następnych podróżach. :)

    OdpowiedzUsuń