niedziela, 19 czerwca 2016

37. Suzi kłatro na lodowcu

8 czerwca 2016,
Mestia

Po wczesnej pobudce, udajemy się na rynek do gruzińskiej restauracji Laila. Zamawiamy chleb maczany w jajku i smażony na patelni, do tego pyszny dżem z morwy i kawę po turecku. Sam lokal pełen jest napisów na ścianach w różnych językach, w tym kilka polskich :)
Pan kelner zamienia z nami kilka zdań, również w naszym języku.



Wracamy do domu gdzie czeka nas pomorska świtezianka- Natalia, która jest jedyna buddystką jaką znamy. Przywoływała o świcie słońce na cały nadchodzący dzień. Kolejnym zaskoczeniem jest śniadanie, które przygotowała nam gospodyni (nie mieliśmy opłaconej oferty z posiłkami), po którym wyruszamy na lodowiec Cheladi. Jedynka nazywa go Czeladzią, od nazwy miejscowości gdzieś na południu Polski. W drodze na lodowiec nie brakuje śmichów i chichów. Na szczęście oprócz Natalii i Agnieszki towarzyszy nam piękna pogoda. I tak obfotografowujemy okolice: znów mamy świnki :) i bezpańskie psy:(



Niestety im bliżej lasu tym więcej kropel deszczu. Gruzińskimi grzybami po deszczu okazują się krowy, które pochowały się w lesie pod drzewami.



Po kilku godzinach przeżywamy szok. Spod kamieni, które były tylko warstwa zewnętrzną śniegu, wypływa rzeka. Nie mały strumyczek ale solidna i rwąca rzeka.



Mimo końca szlaku idziemy pod lodowiec. Tam śniadamy pyszny chleb, gruzińską kiełbasę ze słoniną, batoniki i brzoskwinie. W drodze powrotnej spotykamy na szlaku Norge Bojów, z których jeden szedł...pod parasolem. Dość rzadki to widok na szlakach.

Zahaczamy o bar Cheladi, by schronić się przed coraz mocniejszym deszczem. Jemy chaczapurii i pijemy pyszne gruzińśkie piwo. Jedynka musi dbac o swoje kamienne nerki:) Dwójka snuje plany rewitalizacji lokalu i poprawy wizerunku marketingowego. O czym tam opowiadała, raczej nie wspomnimy. W grę wchodził taniec na bujającym się żyrandolu i taniec na stołach gości :)



Wyruszamy w dalszą trasę. Przeżywamy szok, bo dziewczyny nie znają Baśki Kwarc. Dwójka idealnie odtwarza jej filmiki z jutuba. Naszym zwyczajem śpiewamy "swoje" piosenki, do znanych ludowych melodii . Jedna z nich jest o Norge Boju w parasolce, który nas mija:))

Przy wejściu do miasta mijamy lokalną damę w białej prześwitującej sukience w groszki, brodzącej w błocie. W barze kupujemy 3 litry wina za 16 lari.

Prosto ze szlaku idziemy do Sunseti na obiad, gdzie Natalia jest adorowana przez lokalnego typka (raczej bezrobotnego starszego Pana). Mamy problem z zamówieniem, bo dostajemy o jedna zupę za dużo, za którą z grzeczności i tak płacimy.

Po wyjściu z baru zaczepia nas lokalny kierowca, który oferuje Uszguli za 25lari od osoby. Umawiamy się na jutro na dziewiąta rano.

Po powrocie do Pani Mzuri, zapoznajemy piatkę Polaków, Niestety jest to "warszafka" w najgorszym wydaniu. Widząc, że jeden z nich rozmawia z Dwójką, Jedynka zagaduje:

-Polak?
-Nie.

Koniec wywiadu z typem, choć widzieliśmy się jeszcze kilka razy.
"Ja pierdole, ale tu kurewsko drogie wino" te słowa najczęsciej padają z ich usta. Jak chcieliście tanie wino, mogliście zostać w Wawce i pić jabole z żulikami- tak myśli cały czas Jedynka. No trudno, ludzi wychowywać nie będziemy.



Poznajemy ciocię Teresę, jak Ją nazywamy. Jako, że Pani Mzuri ma problemy zdrowotne, do pomocy wynajęła swoją przyjaciółkę. Ta standardowo już zastawia nam stół na kolację.

Nadprogramowe kalorie i procenty w organizmie zabijamy dzięki Natalii, która ma swoją szkołę tańca. Opanowujemy podstawowe kroki salsy:

*krok podstawowy
* pallado (nazywany przez Jedynkę krokiem w bok)
*suzi kju (jakkolwiek się to pisze)
*korbit
*narożniki (Jedynka nie potrafi ruszać biodrami, Natalia jest w tym niekwestionowaną Mistrzynią!!)

Idziemy spać. Dobranoc z dzisiejszymi widokami w głowie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz