niedziela, 19 czerwca 2016

43. Kazbek

14 czerwca 2016
W drodze na Kazbek



Wczorajszy wieczór był dość niecodzienny. W barze Cafe 5047 zagadaliśmy do dziewczyny, która czytała polski przewodnik po Gruzji. Od słowa do słowa, okazało się, że to Gosia, z którą pisaliśmy kilka razy przed naszym wyjazdem z Polski oraz wymieniliśmy kilka smsów. Jakiż ten świat jest mały :)

A teraz wracamy do poranka.
Pobudka była wczesna, gdyż czekała na nas dość długa wycieczka w górę. Po wypiciu jogurtów (które baaardzo nam tu smakują) i zjedzeniu chleba, udaliśmy się między biednymi, wiejskimi zabudowaniami w kierunku kościółka Cminda Sameba. Jeśli ktoś z was wpisze teraz w google "monastyr+ Gruzja" ukaże mu się właśnie kościół Trójcy świętej na tle gór.



Droga zaczęła się nam jak po gruzie. Chodząc między domami, stajniami i gnojownikami, nie mogliśmy trafić na szlak prowadzący nas do kościoła. Za każdym razem zmylał nas...drut kolczasty zawieszony dość gęsto w poprzek ścieżki. Gdy już trafiliśmy na właściwy trop, ostre i ciężkie podejście dość dobrze dało nam się we znaki. Odpoczywając co chwilę po 50 minutach dotarliśmy w końcu do wymarzonego miejsca w Gruzji.

To właśnie tutaj nasze oczy kierowały się cały czas a nasze nogi zmierzały przez całą Gruzję. Miejsce jest fenomenalne. Nie przeszkadzał nam nawet mocny wiatr. Całując krzyż stojący na polanie pod kościołem, wiedzieliśmy, że to jest właśnie ta chwila, to miejsce i ten czas.

Łapiąc oddech i pstrykając kilka fotek udaliśmy się do środka. Monastyr bardzo malutki ale z duszą. Zakupiliśmy na pamiątkę dwa obrazki z wizerunkiem Najświętszej Panienki z Dzieciątkiem (bez twarzy).




Po opuszczeniu kościoła poszliśmy na ławkę na śniadanie. Jedząc chleb mieliśmy jedno z piękniejszych towarzystw o jakim mogliśmy marzyć- stado dzikich koni. Widok koni pijących wodę z tutejszego ujęcia wody, oraz spinających się na kościelne zbocze, zaledwie o 2-3 metry od nas, był nieziemskim przeżyciem.




Siedząc na ławce, dołączyły do nas dwie polskie pary, z którymi zamieniliśmy kilka grzecznościowych zdań. Na dłużej dołączył do nas Paweł, z którym jak się potem okazało, spędziliśmy cały dzień.

Pawle, uważaj- obiecaliśmy to napisać, więc piszemy-Paweł zaskoczył nas tym, że nie wiedział, iż znajduje się tutaj lodowiec!! Ech chłopaku!! byłeś totalnie nieprzygotowany!! (żart)



We trójkę udaliśmy się w kierunku góry Kazbek i lodowca. Trasa iście bajeczna. Po drodze mijaliśmy łąki pełne uroczych kwiatków, by za chwilę wejśc w śnieg, w który zakopywaliśmy się po kostki. Momentami było tak gorąco, że trzeba było podwijać spodnie a za chwilę wiało tak mocno, że czapka i bluza szła w ruch.



Niebo było jednak dla nas niezwykle łaskawe- cały czas Kazbek w swej krasie, stał przed naszymi oczami, nie chowając się nawet na chwilę. Z mijających osób na długo zapamiętamy parę z Holandii i Japończyka, który przy każdej sposobności posyłał nam grzecznościowe uśmiechy.

Spinając się po śniegu, minęła nas schodząca z góry polska ekspedycja, która w żartobliwy sposób zapytała czy też planujemy dzisiaj szczytowe wejście na Kazbek.



Była też chwila smutna i pełna zadumy. Po drodze minęliśmy tablicę upamiętniającą tragedię z 2013 roku, w której zginęła trójka młodych chłopaków z Polski. Ciało jednego z nich na zawsze pozostało na górze.

Może to i głupie ale wiemy, że czytacie to chłopcy. Zatem życzymy Wam zdobywania najwyższych szczytów w Wieczności!!



Po dotarciu na uroczą polanę postanowiliśmy odpocząć, zjeść i zawracać. Widok, który był przed nami w pełni nas zadowalał, Jak to zawsze mamy powtarzać w takiej sytuacji- wystarczy wyciągnąć rękę do góry, by połaskotać Boga w stopy. Jest wtedy tak blisko, I nie piszemy tutaj o wysokości, ale o naszym stanie ducha.



Powrotna droga, w której ominęliśmy zalegające połacie śniegu, idąc górą, minęła nam bardzo szybko. Dość wesołym zdarzeniem było "heeeej" jednej dziewczyny, która odpowiedziała na nasze przywitanie. Jedynka zażartowała, że to "heeej" brzmi bardzo po polsku i miała rację :) dziewczyna okazała się pełni uśmiechu Polką z pozytywna energią, której Polakom zawsze brakuje. Niestety ona wchodziła, my schodziliśmy.

W Pawle zaszczepiliśmy trochę chęć przebycia hiszpańskiego camino, gdyż jak sam powiedział, od dawna o tym myśli. Pawle, jeszcze raz polecamy.



Dochodząc już do wioski, w gruzińskiej wycieczce szkolnej, mały skandal wywołały kolorowe spodnie do biegania Jedynki, które wystawały spod spodni wierzchnich. No ale Jedynka już taka jest- kolorowy ptak, wbrew utartym standardom.
Zostawiliśmy plecaki w domu, zamieniliśmy ciężkie buty na trekingowe sandały i poszliśmy jeść. Piwo i ostri z Pawłem bardzo nam smakowały.
Polacy siedzący przy stoliku obok, standardowo się nie odezwali.
Po posiłku zaglądnęliśmy jeszcze do sklepu (znów pyszne wino za 10,50 lari, Jedynka wzięła klientkę sklepu za sprzedawczynie!!) i poszliśmy się wykapać, gdyż byliśmy umówienia na 19tą na suprę z Gosią i Pawłem.



Gosiu jeśli to czytasz- masz u nas ogromnego minusa za ponad 50 minutowe spóźnienie. Plusa masz za wielki uśmiech przy opowieściach o komisji losującej, Gmochu i leśnym ruchadle.

Czy komisja wyraża zgodę na plusa dla Gosi?? Trzy taktowne kiwnięcia głową. Nie ma sprzeciwu. Brawo Ty, Gosiu :)

Restaurację opuściliśmy dużo po 22ej, po licznych znakach Pani Aldony (tak nazywaliśmy kelnerkę) oraz wikidajła, którzy chcieli już iść do domu:)

Żegnając się za biesiadnikami, ubawieni kabinami w wc, podarowaliśmy im na pożegnanie gumy turbo. Zalani łzami tęsknoty za szczeniakami- bliźniakami, poszliśmy do swojej kwatery.



Wieczór upłynął nam na pakowaniu, a noc na męczarniach w śpiworach, w których spać po prostu nie potrafimy :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz