niedziela, 19 czerwca 2016

40. Tbilisi.

11 czerwca 2016
Tbilisi.



Wyjazd o godz 6:45 do stolicy. Pani Mzuri załatwiła nam, by kierowca marszrutki podjechał pod sam dom. W drodze z nami za dużo gadający Amerykanin, wiecznie zduty (nazwaliśmy Go "duty free") Czech, Słoweniec, Polak-maratończyk oraz miejscowe kobiety. Dziwną politykę biletową tam mają, przez co Czech miał jakieś problemy.
Marszrutka to jeżdżąca trumna, co nas już nie dziwi. Dwójka na każdym ostrzejszym zakręcie prawie wypadała z siedzenia :) Po drodze mamy telefon od Pani Mzuri, ale niestety nie wiemy o co chodzi, bo był straszny huk w aucie. Z okien mamy nieziemskie widoki!!



Po drodze zatrzymujemy się na postoju by coś zjeść. Po raz pierwszy jemy czurczchele. W myślach wciskamy guzik "lubię to", bo nam smakują. Obiad jest prawie domowy: kotlety mielone w sosie, ziemniaki a jako sałatkę dostajemy...cebulę z kolendrą :) no i pijemy pyszny sok z aloesu.

Ok 15:30 przyjeżdżamy do stolicy. W takich podróżach zazwyczaj omijamy miasta. Tbilisi potwierdziło tylko naszą niechęć do miast. Pierwsze wrażenia? socjalistyczny dworzec straszy smrodem, brudem i naciagaczami, którzy za podwiezienie do najbliższego hotelu chcą od nas 50 lari. Piechotą znajdujemy świetny hotel. Cena może i wielka ale nie żałujemy tych 80lari. Po kąpieli (w końcu myjemy głowę pachnącym szamponem!!) idziemy na obiad do pobliskiej restauracji. Lokalna zupa Dwójki i zupa krem z kury dla Jedynki. Plus chinkali, które kochamy całym sercem, oraz piwo i wino. Bar zapamiętamy z za głosnej Rihanny i Justina Timberlaka w tv. Wracamy do hotelu. Do łózka idziemy po 20tej, więc w nocy robimy sobie przerwę:)

nie lubimy miast, to na pewno!! dlatego jeszcze kilka zdjęć z poprzednich trzech dni :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz