Niedzielny poranek przywitał nas iście hiszpańskim słońcem.
Po opuszczeniu hostelu, nasze kroki skierowaliśmy na Estacio de Nord, nie po to, by udać się w podróż powrotną, a po to, by zostawić bagaże w przechowalni na kilka godzin.
Bez zbędnego balastu udaliśmy się do Museu Picasso zapoznać się z jego artyzmem.
Wśród zwiedzających spotkaliśmy polskie małżeństwo, które tak jak my zaopatrzyło się w pamiątki wielkiego artysty.
Nie będziemy udawać, że jesteśmy znawcami jego twórczości, nie mniej jednak kupiliśmy kilka pamiątek, które teraz zdobią nasz polski el salon :)
Ubogaceni sztuką Picassa, postanowiliśmy kulinarnie pożegnać się z Barceloną.
Pewnie tego po nas nie widać (hehehe) uwielbiamy jeść i kosztować regionalną kuchnię.
Na pierwszy rzut poszła crema catalana.
Jedynka stwierdziła, że to lepsza wersja polskiego deseru, więc śmialiśmy się jak dzieci do budyniu.
Do tej pory mamy zajady :P
Jako dobre dzieci wspaniałych Rodziców, kupiliśmy dla naszych parentsów prezenty, które będą upamiętniać nasz pobyt w Barcelonie.
Jedynka zamierza szybko tam powrócić, gdyż na miejscowym rynku nieruchomości pojawił się apartament za jedyne 17 mln €.
Jedynka wpłaciła już zaliczkę, która wystarczyła na wycieraczkę pod drzwi.
Podłą wycieraczkę :P
Świadomi tego, że nigdy nie będzie nas stać na takie mieszkanie, postanowiliśmy szukać pocieszenia w kuchni.
Wiadome wszystkim jest, że jak Jedynka głodna, to zła (dodatkowo ma śpiące oczy), poszliśmy na żarcie.
Ukojenie w "cierpieniu" znaleźliśmy w pysznej sałatce oraz drobieniu w rybie. Całość podana na talerzu w iście picassowskim stylu.
Wszystko, co dobre szybko się kończy, zatem ostatni raz poszliśmy zobaczyć oblicze Barcelony.
Siedząc w Rajanerze nasze myśli...
...
...
Georgia welcome to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz