...włoski Manhattan,
przez Pogibonsi...
nocleg: casa Aladina
Jeszcze przed opuszczeniem kempingu, niczym dobry sensacyjny film, oglądaliśmy jak półkolonia składa swoje namioty. Wygrały dziewczyny. Niemiecka rodzina, nadal milczała a Grecy* razem z nami pakowali się w dalszą drogę.
Śniadanie na dworcu z pysznym panini, zrekompensowało utratę jednej z filtrujących butelek. Niesmakiem był dla nas dworcowy "Łonowiec". Droga z przesiadką w Pogibonsi minęła spokojnie. Już widok z okien busa zwiastował to, co nas czekało.
San Gimignano to bajkowe miasteczko z kategorii "chcę tu zostać". Włosi nazywają je swoim Manhattanem. Prawdziwa perełka wśród małych miasteczek. Pełne i gwarne od turystów ulice (była niedziela!) zapowiadały miejscowe dożynki. Właśnie tego dnia miasto świętowało swojego patrona.
Miasteczko mimo, że niewielkie, swoje zycie skupia na dwóch placach- Piazza Cisterna z zabytkową studnią oraz przyległym Piazza del Duomo.
To własnie na Piazza Cisterna mieści się włoska świątynia lodów. Gelateria Dondoli, której własciciel dwukrotnie zdobył tytuł mistrza świata! Pewnie niewielu z Was w ogóle wiedziała, że odbywaja się takie lodowe mistrzostwa :) Jego lody vernaccia o smaku lokalnego wina są po prostu obłędne!
To w Gimignano po raz pierwszy musieliśmy odwiedzić aptekę, mimo że nasza apteczka jak zawsze jest przygotowana na takie wyjazdy. Niestety Dwójce na oku wyskoczył jęczmień. Miły Pan aptekarz o dziwo nie zalecił iladianu :) ale zapisał fachowe krople do oczu. Jęczmień zniknął po dwóch dniach.
W porze lunchu skosztowaliśmy smaków toskańskich: deska serów i wędlin, dżem z czerwonej cebuli i fig, oraz kanapek z wątróbką, truflami oraz ichniejszego sera. A do tego wino wernaccia:)
W odpowiedzi na nasze zamówienie, pan kelner powiedział : PERFETTO :) zapewne zaskoczyło go to, że w porze obiadu turyści nie zamawiają makaronów, zatem podszedł do nas i zapytał: what's your nazione:):):)
Święty Patron miasteczka, musiał sobie chyba wziąc wolne tego dnia, gdyż pod wieczór połowa miasta nie miałą prądu. Szybko więc przenieśliśmy się na drugą część do zwalistej Łucji* na spaghetti oraz bardzo dobrą panzanelle- sałatkę z suchym chlebem. W barze tym pracowała polska kelnerka, więc Jedynka musiała ją pozdrowić :)
Dzień i noc to wystarczający czas na poznanie tego miasteczka. Nawet odwiedziliśmy ich mury z tarasem widokowym:) Miasto jest piękne ale na jeden dzień. No chyba, że wygramy w lotka to kupimy sobie tutaj dom na weekendowe wypady :)
Podsumowanie:
Plusy:
- piękne stare miasto z wieżami
- mistrzowska lodziarnia
- dobra kuchnia
Minusy:
- poniedziałkowy targ kiczu
- nie weszliśmy do Duomo ze względu na dozynki :(
- ciastka riccarelli- stare i twarde biszkopciki
- "ta piz..da nie odpowiedział mi dzień dobry!" (przepraszamy za słownictwo)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz