wtorek, 15 sierpnia 2017

53. Lukka


...w mieście Pucciniego,
wielkiego festiwalu z mega gwiazdami,
 wieży z drzewami 
i rowerów


nocleg: Relais Santa Giustina 










Bez łez opuszczaliśmy Garfagnane, tym bardziej że ponad 2 godziny spędziliśmy tam na dworcu kolejowym. Uwaga: rozpiska odjazdów pociągów nijak się nie ma do ich realnej jazdy. Wszystko trzeba sprawdzić w automacie biletowym a nie sugerować się wydrukowanym rozkładem:)








Lukka powitała nas megaśnym upałem (co już nas przestało dziwić) i tradycyjna już nagrzewnicą. Wejście do miasta od strony dworca, może się wydawać dla turysty lekkim szokiem, gdyż przejść trzeba pod murami okalającymi starą część miasta.
Hostel znaleźliśmy dość szybko. Uprzejma recepcjonistka już na starcie zaproponowała nam kawę. Pokój okazał się nad wyraz luksusowy, dlatego szczerze ten hostel polecamy!! 

pokój u "Justyny"


Po odtrąbieniu rytuałów i przebraniu się w ciuchy "na miasto" wyszliśmy na pierwsze zwiedzanie.
Już po kilku uliczkach każde z nas głośno powiedziało: MOGĘ TU MIESZKAĆ!!, co oznacza, że Jedynka i Dwójka miastem jest oczarowane. 
Zaledwie kilka kroków i naszym oczom ukazała się Torre Guinigi- 45 metrowa wieża z siedmioma dębami posadzonymi na szczycie!

Na każdym kroku mijaliśmy klimatyczne kawiarenki, lodziarnie, restauracje oraz luksusowe sklepy.

Typowo włosko prezentują się też placyki, na których toczy się kulturalne życie lokalsów. Oczywiście turystów jest więcej niż miejscowych, dzięki czemu miasto żyje swoim rytmem.

Oczywiście w godzinach południowych każdy turysta szuka stolika w cieniu, przy którym ochłodzi się lodami lub zimnym drinkiem. My zadziwiająco szybko znaleźliśmy lokal na którym nam zależało. Ristorante Leo w którym skusiliśmy się na makaron bolognese (włoskie ragu). Dwójka znana ze świetnego gotowania w domu, narzekała trochę pod nosem na smak i doprawienie. No ale aż tak źle nie było. 

Przy stolikach siedziały "koleżanki" w tym jedna z dropem oraz bogate turasy :)



Chodząc uliczkami natrafiliśmy na lodziarnię Grom w której Jedynka od razu się zakochała!! Najlepsze lody na świecie- karmel z solą himalajską. Orgazm!!






Kolejnym rarytasem, który pieścił nasze podniebienia był czekoladowy blok z bakaliami na opłatku (za średnią porcję zapłaciliśmy 26 €!!!!) oraz włoska odmiany polskiej chałki- buccellato- w cukierni Tadeucci. Na zdjęciu wewnątrz cukierni jest jej właściciel z Papieżem Polakiem błogosławiącym buccallato.



Jak piszą w każdym przewodniku Lukkę należy zwiedzać na rowerze, dlatego też czuliśmy się tam jak w Holandii. Z dwuśladów (oraz czterośladów na pedała) dochodziły zewsząd niemieckie, holenderskie oraz amerykańskie odgłosy zachwytu nas miastem. 

My rowerów nie braliśmy gdyż nasz pobyt w tym uroczym mieście był dwunoclegowy, więc mieliśmy sporo czasu na jego zwiedzanie:)

Kolację- jak dotąd najlepszą pizze we Włoszech- zjedliśmy w pizzerii Tre Merli. Piwo znów nam smakowało.

Pierwszy dzień odkrywania miasta trwał do późnej nocy. Tak późnej, że wracając do hostelu...zgubiliśmy drogę.
Sami nie wiemy czy to podobieństwo uliczek, czy może kolacyjne piwo spowodowało taką dezorientację w kierunkach :) No ale modlitwy w każdym odwiedzonym kościele okazały się pomocne. A spacer w ciemną noc po murach miasta przyniósł lekkie wytchnienie od upałów.

No i było romantycznie:) blask księżyca...Jedynka i Dwójka w zabytkowym mieście, na zabytkowych murach... tak powinno się kończyć każde romansidło w tv :)



Luksusowy pokój przywitał nas duchotą i komarami. Nawet włączony wiatrak nie dawał wytchnienia. Noc minęła krwawo (zgniecione komary na białej pościeli!) Śniadanie zjedliśmy w opłaconym przez hostel lokalu Gabry. Typowo włosko- kanapka i kawa.

I znów ruszyliśmy w miasto. I znów musiały być lody karmelowe dla Jedynki i granita frutti di bosco dla Dwójki. Znów był spacer po murach z atrakcyjnymi rzeźbami i kolejne odkrywanie miasta. Na obiad pyszne gnocchi oraz parchette jedzone na schodach kościoła, ze względu na brak miejsca w lokalu:)







Tyle aranci (siańcieś wikalio) tzn soku pomarańczowego chyba nigdy nie wypiliśmy w ciągu dnia. Sklep w którym go kupowaliśmy chciał nam chyba wydać vipowską kartę klienta:)



Po poobiednim "puk puk" (uwaga: bez skojarzeń erotycznych!!) chłodziliśmy swe ciała zimnym szprycem przy stoliku z jakąś amerykańska znawczynią win. Wsadziła cały nos do lampki z winem :)

Robiąc ostatnią wycieczkę po tym miescie spotkaliśmy, co nas nie dziwi, braci Redmayne* :)

Ostatnia noc minęła już bez bez bzyczenia nad głową. W tym miejscu dziękujemy Pani Halinie za opaski antykomarowe:) Grazie!


Podsumowanie.

Plusy:

- miasto z wielkich liter: CHCĘ TU MIESZKAĆ
- hostel oraz pani recepcjonistka "for tajms for, for tajms ejt" :):):)
- pyszne lody i pizza, no i szpryc nie z butelki ale robiony z właściwych składników :)
- koncert kolesia od "Despacito"
- naaaaajszszszsz


Minusy:

-niewielkie ale są: słabo oznaczone ulice. No ale taki minus to nie minus :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz