środa, 25 czerwca 2014

3. peregrino znaczy pielgrzym

Jesteśmy na miejscu.

Ale zacznę od początku. Poniedziałkowa noc upłynęła nam na lotnisku. Stres z dużym bagażem był ale się udało. Sam lot, choć nasz pierwszy, minął na luzie, chociaż informacja pilota o wysokości lotu trochę nas przeraziła.

Paryż powitał nas piękną pogoda. Dotarcie do centrum było latwe i bezproblemowe. Gorzej było już na miejscu:) bilet na metro- 24 euro od osoby- sprawił, że portfel wydał głośny okrzyk "ile????" :)

Potem było już lepiej. Jazda TGV na południe Francji to czysta przyjemność. Młody pan konduktor powiedział do nas coś jakby "alize" i zaprosił do środka:) Pociag sunal prawie 200 km na godz a nie było tego czuć! No i nie było stukotu kół o tory znanego z naszych kolei. Stuk, stuk, stuk. Nic!! Cisza:)

Po czterech godz jazdy stanęliśmy stopami we francuskim Bayonne. Niewielkie miasteczko ale mega urokliwe.

Jadzia, pani Halina oraz pani Basia byłyby Wniebowzięte. Tak pięknych ogrodów w życiu nie wiedziałem.  Dwójka zachwyciła się wielkimi palmami obok domów, ja zaś uroczymi okiennicami w owych domkach. Mieliśmy mały problem ze znalezieniem hotelu ale sie udało. Wygodne łózka sprawiły, że spaliśmy jak dzieci. Snu za wiele nie było,  gdyż musieliśmy rano pędzić na autobus (ciuchcia przez osuniecie się kamieni na tory nie jeździ! ). Na dworcu zaczepila mnie jakaś bezdomna proszac o datki:) kiedy odmówiłem wykrzyknela głośne VIVA LA FRANCE!! Rozumiecie to??! Żadna ładna młoda Francuzka tylko bezdomna leciala na takie ciasteczko z Polski jak ja!! No żal mi, żal :)

Po godzinie dotarliśmy do wrót niebios czyli Saint Jean Pied de Port. A potem już...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz