niedziela, 12 sierpnia 2018

59. Porto czyli...jak my kochamy korki w mieście!!

Oporto City Hostel, 13-17 listopada 2017

...mea culpa... przyznajemy się bez bicia. To nie tak, że nie jeździliśmy i nie zwiedzaliśmy. Robiliśmy jedno i drugie ale blog zszedł trochę na boczny tor. Od ostatniego naszego wpisu byliśmy już na trzech wypadach. No ale po kolei.

Listopad 2017 znów postanowiliśmy spędzić w pięknej Portugalii. A dokładnie w Porto. Czemu ponownie tam? Bo jest ciepło, tanio, smacznie i ludzie są mega sympatyczni.

Z domu wyjeżdżaliśmy w chłodzie i w jesiennych długich kurtkach. Porto przywitało nas piękną pogodą, czego dowodem są zdjęcia "nad wodą" :)






Hostel standardowy- tani, pokój czysty, schludny i...wieloosobowy, jak to u nas już jest w zwyczaju :) Recepcja miła i pomocna a że spaliśmy zaraz w centrum wszędzie było blisko. Od razu zabraliśmy się za zwiedzanie. Całe nasze poznawanie miasta odbywało się "na nogach". Raz tylko pojechaliśmy zabytkowym tramwajem nad ocean i stamtąd tramwajem wracaliśmy.



Co można powiedzieć o tym mieście. Nie jest tak piękne jak Lizbona, w której się od razu zakochaliśmy. Ale swój urok ma. Zwłaszcza deptak nad rzeką i most. Sami nie wiemy co w nim takiego było. Niby tony żelaza i nic poza tym. Ale tak świetnie zawieszony i w takim miejscu, że jakoś nas zachwycał.

Klimatyczne kafejki z rozlicznymi piwniczkami produkującymi lokalny trunek. Mnóstwo straganów i małych sklepików, w których turysta kupi coś dla siebie i swoich bliskich. Kto by pomyślał, że Jedynka właśnie tam kupi złoty prezencik dla najlepszej kumpeli na Jej "czternaste" (czyt. czterdzieste) urodziny.

Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie starali się jeść wszystko co ichniejsze. A więc francesinha, czyli kanapka w sosie, zupa rybna i inne łakocie.


Co do zupy rybnej, to lokal w którym jedliśmy owe danie był ponad stuletnim gastronomicznym cudeńkiem nad brzegiem Douro, który chwalił się tym, ze podaje najlepszą zupę rybną w mieście.
Reakcja Dwójki, kiedy dostała zupę na stół i spróbowała pierwszą łyżkę? "Nie chwalę się ale zrobię lepszą" :) Jedynka wiedział, że Dwójka to powie, dlatego serdecznie zaśmiał się pod nosem. Ale było coś, czego żadne z nas się nie spodziewało :)

Dwójka jak sama mówi, po raz pierwszy w życiu czuła, ze "miała w czubie" :) jako, że lampka porto kosztowała 5 euro a cała butelka zaledwie 14 eurosów, wzięliśmy całą butelkę. Efekt? Późnym wieczorem wracaliśmy uchachani i w alkoholowym uniesieniu do hostelu. Nie jesteśmy jakoś specjalnie łasi na wyskokowe trunki, ale obok wina, porto jest jednym z naszych ulubionych alkoholi. Oczywiście zakupiliśmy do domu 20letnie porto "Sandeman", które zamierzamy otworzyć za jakieś 40 lat. Zapewne wtedy jego cena rynkowa mocno pójdzie w górę :)



W pierwszy dzień zwiedzania odnaleźliśmy jedną z najpiękniejszych księgarni świata, której schody były pierwowzorem schodów w "Harrym Potterze". Dwójka kupiła tam oczywiście książkę kucharską :) Miejsce bardzo klimatyczne, z którego nie chciało się wychodzić. Tuż obok zjedliśmy jedno z lepszych dań ever. To coś to pasteis de bacalhau, czyli kotleciki z dorsza. Jakie to było deliszysssssss!! Szkoda, że u nas są kebaby i zapiekanki a nie mamy takich regionalnych dań, które można kupić z okienka. Do tego oczywiście...porto :) Fajne u nich jest to, że idąc ulicą widzisz przez szybę jak młoda kuchareczka zwinnie lepi te kotleciki. Zal było nie wstąpić. Nie żałujemy. Było przepyszne. Oczywiście z kulinarnych tematów nie można nie wspomnieć o pasteis de nata, czyli ciasteczkach w których zakochaliśmy się już w Lizbonie a których znów zjedliśmy mnóstwo :) była też wiśniowa ginjinha!  i znów było przepysznie!

"le palsssse lizać" :)
Ocean to już odrębny dział, o którym musimy wspomnieć. Pojechaliśmy tam zabytkowym, drewnianym tramwajem. Deptak prowadzący nad betonowe molo kojarzył się nam z Miami :)

Pogodę mieliśmy zajefajną. Pełne słońca, lekka bryza i momentami wielki skwar. Rybaków sporo, pływających ludzi jeszcze więcej (był listopad!!) a specerowiczów jeszcze więcej. To właśnie tam Jedynka zrobiła zdjęcia, z których jest ogromnie dumna. Chciała je nawet wysłać na jakiś konkurs przyrodniczy, ale tylko na chęciach się skończyło :)




Nad oceanem zjedliśmy też rybny obiad. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie cała otoczka. W Polsce były wtedy już solidne przymrozki a my siedzieliśmy kilkanaście metrów od plaży. Słońce prażyło jak u nas w wakacje, lokalsi obok przy stoliku siedzieli w samych szortach- bez koszulki i bez butów :) ot, taka przejażdżka rowerem wzdłuż oceanu na bosaka:) ależ my im zazdrościmy takiej pogody!!

dumnym z tego zdjęcia!














Cała reszta to szwendanie się. Bo to własnie w takich miejscach jest najlepsze. Szwędaj się zawsze i wszędzie. Schodź człowieku z wyznaczonych szlaków. Wchodź w małe i ciasne uliczki (które nocą w Porto przybierają zupełnie inny klimat). Właśnie w takim szwędaniu znaleźliśmy przecudny sklep z wyrobami z korka. No właśnie! o korkach jest w tytule tego posta. Pewnie ktoś pomyślał, że będziemy narzekać na korki w mieście :) otóż nie. Cała Portugalia słynie z wyrobów produkowanych z korka. A właśnie w tym sklepie był ich największy wybór- od zakładek do książek, po portfele, plecaki, damskie torby aż na butach kończąc. My kupiliśmy sobie portfele, które służą nam do dziś.

Kończymy tą naszą relację, której i tak nikt nie czyta :)


Czy polecamy Porto? jasne, że tak!! miasto jest ładne, wieczorami wyludnione, czyste, ludzie sympatyczni (uwaga:znów multum ludzi proponujących hasz na każdym rogu ulicy!!). Jest tanio, mnóstwo fajnych sklepików oraz niedrogich lokali gastronomicznych. A jak już się trafi tani lot z Polski, to grzech nie skorzystać.  Zatem pakować się i lecieć!!

Obrigado.






zdjęcie powyżej wymaga specjalnego opisu. Zrobione jest w cukierni, która nam przypominała te rodem z PRL. Tylko, ze u nas było trochę smutniej. Tam wesołe starsze "Miry" (starsze Panie) po porannej mszy przychodziły na ciasto i kawę. My we dwójkę też tam chodziliśmy co rano (niestety bez mszy). Było przepysznie. Dwie kawy, dwa duże kawały ciasta drożdżowego z kokosem, polane gorącym masłem. Wszystko świeżo pieczone na naszych oczach. Koszt takiego śniadania dla dwóch osób to 6,5 euro. 
Przed wylotem na lotnisku w Krakowie, za kawę w papierowym kubku zapłaciliśmy prawie 20zł
Jest różnica? jest:) jest tanio w Portugalii? jest!! :)



ps. w Porto jest miejsce, skąd się startuje... symbol dobrze nam znany :) a więc, może kiedyś ? a to "może kiedyś" pewnie będzie szybciej, niż później :):):) buen camino??? :)

1 komentarz:

  1. super że wróciliście do pisania. Czekałam na to prawie rok. Pozdrawiam. P.

    OdpowiedzUsuń